Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Podróż za milion zdjęć: Republika Chińska. Tajwan.

Podróż za milion zdjęć: Republika Chińska. Tajwan.
Panorama Tajpej - stolicy Tajwanu.
Tradycyjnie już kolejny kraj wybrał się SAM, czyli "drogą kupna" nabyłem najtańsze bilety lotnicze z Filipin!
Reklama
Reklama

3 miesiące pracy w Londynie, 7 miesięcy podróży za jedną wypłatę - wszystko jest możliwe! Historia Tomasza Dworczyka ma na celu inspirowanie innych do... wzięcia wyjątkowego urlopu!

Opowieść rozpoczyna się dwa lata temu, jeszcze w Polsce. Zmęczony ciężką pracą w korporacjach, zbierając pieniądze na wymarzony urlop poczuł, że coś w nim pękło. Ile by nie pracował i ile by nie zarabiał, to i tak pieniądze rozchodziły się gdzieś - a to rachunki, a to dojazdy czy podatki... Starczało ledwo na wypad za miasto. Kiedy zapytał szefa o urlop i usłyszał, że w tym terminie nie może nigdzie pojechać, miarka się przebrała - i tak zaczęła się przygoda, a właściwie urlop życia pochodzącego z Koluszek Tomasza Dworczyka. Zobacz, jak to się zaczęło...

Tajwan to niepodległy kraj, który ceni sobie niezależność i długo o nią walczył. Jak Wy wyobrażacie go sobie? Widzicie zapracowanych skośnookich robotników, biegających między chatkami po polach ryżowych? A może zasyfione i zdezorganiozowane osiedla chińskich domków, albo wysoko rozwinięte metropolie, których wieżowce świecą neonami reklam oraz szczycą się najnowszą technologią i kompetentnymi pracownikami?

Taaak, sam nie bardzo wiedziałem czego się tutaj spodziewać... Nie przeczytałem nawet jednego zdania o miejscu, do którego leciałem, ale po tym co przeżyłem w Manili, byłem gotowy na wszystko.

Tajpej - metropolia, której budynki świecą neonami reklam.

Nie spodziewałem się jednak tego, co zastałem. Tajwan to najlepiej zorganizowane państwo, jakie widziałem w swoich podróżach. Przebiło nawet Singapur! Ma do zaoferowania znacznie więcej niż rozwiązania techniczne, nowoczesne technologie, czystość oraz porządek i społeczeństwo przestrzegające panujących zasad.

W pierwszych godzinach spaceru po stolicy – Tajpej, miałem wrażenie, że wylądowałem w Tokio! Wszędzie elektronika, miliony świateł i ludzie z gadżetami, których na oczy nie widziałem. Co ja tu, zwykły chłopak ze wsi, robię?

Na dodatek wszystko po chińsku, a po angielsku to nie pogadasz. Nawet w Informacji Turystycznej.

Po osiemnastu miesiącach podróży człowiek myśli, że już wszystko w życiu widział, a tu łubu du! Musiałem użyć translatora Google, żeby spuścić wodę w kiblu! Całe szczęście, że jest taki słownik.

Dobrze, że żyjemy w czasach, kiedy podróżowanie jest dla każdego. I że wystarczy pobrać tłumacz Google, który działa nawet bez internetu, gadać do telefonu po polsku, a Smarfon wyświetli ci chińskie znaki. Nawet zaskakująco poprawnie.
 

Tajwański Grób Nieznanego Żołnierza - Hala Pamięci Czang Kaj-Szeka.

Pierwszy posiłek w nowym kraju, a już miałem obawy, że przejem cały budżet! Wszelkie rodzaje pierogów (o których więcej w poprzednim odcinku moich przygód), a do tego w cenie 7 złotych za porcję! Nie skończyło się jednak na jednej.

Od razu wpadłem do ulicznej restauracji, zapełnionej po brzegi pierogożercami! Miejsce było tak oblegane, że właściciele upychali nas przy stoliku, dostawiając krzesełka. Zaraz poznałem tubylców. Nie uwierzycie, ale spotkałem kobietę, która nie tylko była w Polsce (kilkanaście lat temu), ale też przywiozła sobie stamtąd męża - Polaka, oczywiście.

Z każdym kolejnym zjedzonym pierogiem rozumiałem coraz lepiej, dlaczego nasz rodak wyemigrował. Schabowe też tu mieli, a nawet kiełbasę!

Tajwan ma najlepsze jedzenie i najpiękniejsze Azjatki, jakie widziały moje oczy! Miałem też wrażenie, jakbym odkrył azjatycką kuchnię od nowa, a przecież jadłem co się dało, w chyba dziesięciu krajach tego kontynentu.

Tajpej zaskoczył mnie tak bardzo pozytywnie, że postanowiłem zorganizować Chouchsurfing na 2 tygodnie do przodu!

Samo miasto pokryte jest marmurem, jakby stworzone do jazdy na deskorolce. A na dodatek wszędzie, ale to wszędzie, dostępny jest internet i gniazdka z prądem! Nawet w autobusach, tramwajach, na marketach, przystankach autobusowych i w kiblu. Wszedzie tam znajdziecie wejście USB i WiFi bez żadnych haseł.
 

Zdjęcie na szczycie zrobione przez rodaka! (Fot. Lukasz Krek)

Nawet pisząc ten post siedziałem w tunelu, głęboko pod ziemią, a nadal miałem dostęp do darmowego WiFi! Co to za kraj? Wszystko wskazywało na to, że odnalazłem swoje miejsce do pracy nad projektem.

I miałem wizę na kolejne 90 dni, darmo. Nagle wszystko czego szukałem na Filpinach, znalazłem na Tajwanie. Chciałoby się przejechać cały kraj autostopem w poszukiwaniu przygód, ale musiałem najpierw ogarnąć zaległe historie i uwolnić się od terabajtów danych.

Plan był taki: pierwsze dwa tygodnie pozwiedzać ile się da, zapoznać z nową kulturą, ogarnąć mieszkanie. Wiedziałem z doświadczenia, że noclegi od domu do domu nie pozwolą mi na regularną pracę nad projektem. Zmiana miejsca i nowi gospodarze, oznaczało powtarzanie w koło mojej historii: gdzie byłem, co robiłem, jakie plany na kolejne podróże...

Jedynym sensownym rozwiązaniem było wynajęcie pokoju na jakiś miesiąc, może dwa i odizolowanie się od świata, aż do czasu zakończenia projektu. Wiedziałem, że dopiero wtedy będę mógł cieszyć się wolnym czasem, poznawaniem kolejnych osób, odkrywaniem nowych miejsc i zaliczaniem fascynujących przygód.

Najpierw musiałem zobaczyć jaki to kraj. I tak po odwiedzeniu kilku chińskich świątyń, udałem się do najbardziej popularnego wśród turystów miejsca - Hali Pamięci Czang Kaj-Szeka.

Tajpej 101 - najwyższy wieżowiec świata do 2004 roku.

To taka tajwańska wersja Grobu Nieznanego Żołnierza. Zaskoczyła mnie jego architektura. Na dodatek trwała jakaś ceremonia. Takiego miałem farta, że tylko raz w roku (dosłownie: RAZ W ROKU), odbywa się tam masowa medytacja. I trafiłem właśnie w ten dzień. Nie wiedziałem czy można podejść bliżej, więc podbiegłem, żeby zrobić zdjęcia i to na sam przód medytującego tłumu.  

Ochrona wierciła mnie wzrokiem, wyznaczając granicę, do której mogłem się zbliżyć. Coś do mnie po chińsku gadali. Ja odpowiadałem po polsku i jakoś doszliśmy do porozumienia. Zrozumiałem, a raczej domyśliłem się, że mogę zostać i robić zdjęcia, nie wolno mi było tylko nikogo dotykać, ani zakłócać spokoju i przebiegu ceremonii.

Za to walka z rozklekotaną lustrzanką była znacznie trudniejsza niż przebicie się przez ochronę. Niedziałające przyciski i zacinający się obiektyw, nie pozwalały na łapanie ostrości, czy ustawienie światła. Wszystko wskazywało na to, że ceremiona dobiegała końca! Zestresowany wyjąłem więc telefon i to właśnie nim zrobiłem najciekawsze zdjęcia i to zanim wszyscy rozeszli się do świątyń, a plac opustoszał. Gdybym pojawił się tam chwilę później, zastałbym pusty plac.

Ciąg dalszy nastąpi...

Więcej na temat projektuhttps://www.facebook.com/podrozzamilion/

Portal Londynek.net objął patronat nad projektem "Podróż za milion zdjęć".

Zdjęcia: FB/ Tomasz Dworczyk

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 4.17 / 6

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 18.04.2024
GBP 5.0589 złEUR 4.3309 złUSD 4.0559 złCHF 4.4637 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama