Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Żegnaj, Ziemio!

Żegnaj, Ziemio!
Czy myśleliście kiedykowliek o tym, że nasza planeta już jest przeludniona?... (Fot. Getty Images)
Gdy widzę naszych seniorów weteranów uczestniczących w obchodach czy przy opłatku, mam poczucie wielkiej pokory i wdzięczności na myśl, że tyle zawdzięczamy im i ich pokoleniu. Ale przychodzi mi wtedy również inna myśl...
Reklama
Reklama

Przypominam sobie bowiem, że gdy nasi weterani zjawili się na tym świecie, liczba ludności wynosiła poniżej dwóch miliardów mieszkańców. Teraz niemal 100 lat później ilość mieszkańców wynosi 7,7 miliardów. A więc jest nas na tej jednej biednej planecie niemal cztery razy więcej!

Biadujemy nad zmianami klimatycznymi, nad zatruciem powietrza, nad rosnącym uzależnieniem naszego życia codziennego od smartfonów i internetu, nad eksploatacją naszej Ziemi, nad zanieczyszczeniem oceanów plastikiem, nad niszczeniem naszych lasów. I słusznie. Ale rzadko mówimy o innej nadchodzącej potencjalnej katastrofie, jaką jest przeludnienie naszej planety. ONZ zapowiada, że przy obecnym wzroście do roku 2050, nasza Ziemia będzie musiała utrzymać 10 miliardów ludzkości, czyli tego gatunku, który najbardziej niszczy ten świat.

Będziemy chcieli zająć jeszcze więcej miejsca dla siebie. Będziemy wymagać coraz więcej żywności, a więc jeszcze więcej wody, więcej ziemi agrarnej kosztem terenów obecnie zalesionych lub więcej gleby wyzbytej już soków pożywienia. Więcej będziemy też wykorzystywać źródła energii zarówno od paliw pochodzenia ziemskiego (węgiel, nafta), jak i ze źródeł odnawialnych (morskie fale, wiatr).

Mamy tu destrukcyjną spiralę składającą się z trzech zagrażających elementów: postępujący zanik aż połowy gatunków roślinnych i zwierzęcych, potencjalnie nieodwracalne zmiany klimatyczne i wzrost populacji w świecie. O pierwszych dwóch mówimy często, i coraz częściej młodzi aktywiści demonstrują za potrzebą wstrzymania tych kierunków. Ale o trzeciej części tego niszczycielskiego trójkąta, czyli o kryzysie demograficznym, mówi się rzadko. Jakby nie odpowiadałoby młodym entuzjastom ekologii poruszać temat rosnącej ilości porodów na świecie. W końcu prawo do rodzenia dziecka jest jedno ze zasadniczych praw w każdym społeczeństwie.

Wiadomo kogo winić za zanieczyszczie atmosfery, za zatrucie wody w rzekach i jeziorach, za ścinianie lub podpalenie puszczy, za połów wielorybów, za odrzucenie konkluzji naukowców o ludzkim wkładzie do postępującego ocieplenia planety. Ale przeciwko komu mają demonstrować desperaci ekologii, aby zaprzestać niepohamowany rozrost ludności? Przeciwko własnym matkom?

Czy matce można zabronić posiadania więcej niż 1 dziecka? (Fot. Getty Images)

Przez wiele wieków ilość mieszkańców naszego globu była stała. W okresie Cezara, Michała Anioła czy Ludwika XIV ta cyfra globalna była ta sama, czyli około półtora miliarda. Rodziny rodziły dzieci, aby one później mogły przejąć po nich gospodarstwo i opiekować się starszymi, ale potomstwa trzeba było rodzić jak najwięcej, bo duża część tych dzieci i tak wymierała z głodu czy z licznych chorób lub epidemii. Rodzenie maksymalnej ilości dzieci to był wynik nie przyjemności, ale walki o przetrwanie gatunku. Wyścig polegał na tym, że trzeba była przegonić ilość zgonów ilością porodów.

Jednak w latach od 1500 do 1800 ludność na świecie wzrosła o 24%, od 1800 do 1850 o 29%, od 1850 do 1900 o 37%, od 1900 do 1950 o 53%, a od 1950 do 2000 o 96%. Lecz ten wyż demograficzny nie był wszędzie równomierny. W XIX wieku zaskakujący wzrost ludności nastąpił w bogatej Europie, gdzie był największy postęp cywilizacyjny. Dlaczego? Bo Europa miała wtedy zasoby i wiedzę, aby pokonać najgroźniejsze zakaźne choroby.

Z czasem dzieci nie umierały z tą samą częstotliwością co wcześniej, a ludzie żyli dłużej i w lepszych warunkach materialnych. Wobec tego ilość wczesnych zgonów zmalała, ale ilość porodów pozostała ta sama. W tym czasie najmniejszy wzrost ludności nastąpił w Afryce, gdzie dalej panowały głód, wojny i epidemie, a rodziny płodziły świadome, że tylko mały procent ich potomstwa przeżyje.

W XX wieku było na odwrót. Ludność Afryki i Ameryki Południowej wzrosła dramatycznie i dalej jeszcze rośnie, a ilość ludności Europy, a częściowo i Ameryki Pólnocnej, ustabilizowała się. Ten trend w państwach północnych wynikał z rosnącej świadomości u rodzin, a specjalnie u kobiet, że jeżeli dzieci będą żyły dlużej i przetrwają swoich rodziców, to nie trzeba już rodzić ich aż tyle. Rodziny odczuwały, że im więcej mają dzieci, tym większe będą koszta utrzymania i wykształcenia ich, tym dłuższy pobyt kobiet poza rynkiem pracy, tym większa szansa bezrobocia dla następnych pokoleń.

Był to już okres wyemancypowanych kobiet, posiadających prawo głosu, które nie życzyły dla siebie życia obarczonego częstotliwością licznych porodów. No i jeszcze dochodzi do tego łatwiejszy dostęp do środków antykoncepcyjnych i wprowadzenie systemów emerytalnych, które zwalniały potomstwa od potrzeby całościowej opieki nad swoimi rodzicami w starszym wieku. Dlatego w Wielkiej Brytanii rodzi się około tylko 1,7 dzieci na każdą kobietę. W Polsce zaledwie 1,4. W takich krajach jak Niemcy czy Japonia ilość ludności zaczęła już nawet maleć.

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 3.41 / 27

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 29.03.2024
GBP 5.0300 złEUR 4.3009 złUSD 3.9886 złCHF 4.4250 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama