Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Podróż za milion zdjęć: Powrót do krainy kangurów

Podróż za milion zdjęć: Powrót do krainy kangurów
W Australii dzień jak co dzień. (Fot. FB/Podróż za Milion Zdjęć)
Trzy miesiące w jednym kraju może wydawać się długo, ale prawie połowę tego czasu spędziłem pracując i zbyt wiele nie widziałem... Nie mogłem jednak opuścić kontynentu bez zaliczenia słynnej trasy "Great Ocean Road" oraz odwiedzenia parków narodowych Australii. Ale nie wszystko od razu. Pierwszy etap australijskiej przygody mnie nie rozpieszczał.
Reklama
Reklama

3 miesiące pracy w Londynie, 7 miesięcy podróży za jedną wypłatę - wszystko jest możliwe! Historia Tomasza Dworczyka ma na celu inspirowanie innych do... wzięcia wyjątkowego urlopu!

Opowieść rozpoczyna się dwa lata temu, jeszcze w Polsce. Zmęczony ciężką pracą w korporacjach, zbierając pieniądze na wymarzony urlop poczuł, że coś w nim pękło. Ile by nie pracował i ile by nie zarabiał, to i tak pieniądze rozchodziły się gdzieś - a to rachunki, a to dojazdy czy podatki... Starczało ledwo na wypad za miasto. Kiedy zapytał szefa o urlop i usłyszał, że w tym terminie nie może nigdzie pojechać, miarka się przebrała - i tak zaczęła się przygoda, a właściwie urlop życia pochodzącego z Koluszek Tomasza Dworczyka. Zobacz TUTAJ, jak to się zaczęło... A tymczasem zobaczmy, co Tomasz nam opowie o wizycie w Australii...

Podczas pierwszego pobytu w Australii udało mi się podreperować budżet na kolejny rok podróży.

Musiałem jednak wyjechać, by ubiegać się o kolejną wizę... Po powrocie do Australii za jedyne 300 dolców, udało mi się znaleźć mieszkanie blisko Subway'a, gdzie wcześnie pracowałem w ramach wolontariatu, w zamian otrzymując nocleg i wyżywienie. Manager zaproponował mi stałą posadę po powrocie: 40 godzin tygodniowo i 18$ na godzinę. Oznaczało to, że tydzień pracuję na chatę, a wypłatę z trzech tygodni odkładam na Amerykę Południową, nowe go pro, lustrzankę i obiektyw. W moim aparacie działo już tylko kilka przycisków...

Mieszkanie: 800$ i rachunki w zamożnej dzielnicy. Majątek dla backpackera! Ale nawet na Gumtree ceny od 1000$ w górę!

Jedna z ulic Melbourne z charakterystycznymi tramwajami. (Fot. FB/Podróż za Milion Zdjęć)

Wszystko więc świetnie zaplanowane. Teoretycznie będę codziennie po robocie montować filmy, żeby móc wreszcie co niedzielę wrzucać coś z moich podróży na YouTube.

Pierwszy dzień w robocie, a w grafiku tylko 15 godzin. Przecież gościu upewniał się, że na pewno wrócę. Bo to zaraz dziecko na świat przychodzi i nie będzie komu restauracją się zająć...

Trudno. Musiałem poszukać drugiej roboty. I nawet udało się. Wpadało mi 100 dolców dziennie za roznoszenie ulotek, niestety tylko przez kilka dni. Potem... dostałem wypłatę, a razem z nią wielkie pudło ulotek i mapę na kolejne 3 dni. Spacerowałem więc po dzielnicach w "towarzystwie" aplikacji śledzącej każdy mój krok. Pokonywałem 20 km dziennie dobrze się bawiąc i poznając miasto. I jeszcze mi za to płacili. Do czasu. Bo za kolejne trzy dni pieniędzy już nie zobaczyłem. Ani nikt z mojej grupy.

Nawet firmy nie zobaczyłem, bo okazało się, że nie istnieje! Grupa Irlandczyków świadcząca usługi remontowe, która na dodatek nie posiadała wymaganych uprawnień wpadła na pomysł, że jedyną drogą dotarcia do klientów jest rozniesienie ulotek. A na stronach ogłoszeniowych widniały ostrzeżenia, żeby nie szukać pracy u Irlandczyków.

W akcie zemsty ostatnie pudło ulotek wylądowało na całej długości ulicy: od chodników po balkony i drzewa. Nie mogli powiedzieć, że nie wywiązałem się z roboty. "Rozniosłem" je jak trzeba.
Ironią w całej historii była nazwa firmy - FAIR DEAL!

A! I sprawa zakończyła się wizytą na komisariacie Policji. Nie, nikt nas nie wsypał. Poszliśmy sami złożyć skargę, że jakaś firma zaśmieciła pół dzielnicy.
Właściciel jednego z najbardziej zarzuconego ulotkami budynku, wezwał profesjonalną firmę sprzątającą. Rachunek zaś odesłał Irlandczykowi. Dane widniały przecież na ulotce.

I tak to się robi w Australii.

Zemsta dopadła też Subway'a. Na mojej zmianie wpadła inspekcja, która wywróciła restaurację "do góry nogami", zajrzeli wszędzie. Podobnie robili od jakiegoś już czasu, znajdując w lodówce przeterminowaną o 24 godziny sałatę, pomidorka, mięsko jakieś. Zagrozili nawet, że zamkną lokal, jeśli sytuacja się powtórzy. Na mojej zmianie wszystko wypadło jednak super i czuli się zmuszeni, by jakoś mi to wynagrodzić. Dostałem więc grafik z podwójną liczbą godzin!

Spokojnie upłynął kolejny miesiąc życia. Tryb: 8 godzin roboty, 8 godzin montażu i tyle samo snu. Jak pracowałem po 12 godzin, to drugą część doby przesypiałem.
Kopiuj - wklej, dzień za dniem.

Powoli też udawało mi się ogarnąć materiał i zmontować aż 5 piętnastominutowych odcinków. Postanowiłem dobić do siedmiu, żeby mieć zapas i nie zniknąć z You Tuba na kolejne miesiące.

Robiłem tak sobie te kanapki i myślałem, że dziwnie jakoś "licho śpi". Jakbym czuł, że coś wisi w powietrzu. Przeczucia mnie nie myliły.

Charakterystyczny dla australijskiego wybrzeża drzewostan. (Fot. FB/ Podróż za Milion Zdjęć)

Przyszedł właściciel firmy po czynsz. Miał dostarczyć pokwitowanie za wpłacony depozyt i opłacony pierwszy miesiąc oraz kopie rachunków, które dotychczas zapłaciłem. A tu ani pokwitowań, ani nawet umowy nie dostałem.
Postanowiłem zgłębić tajnuki prawa lokalowego w Australii. Przetłumaczone są na każdy język świata i napisane w przystępny bardzo sposób. Stoi czarno na białym, że muszę otrzymać umowę najmu.

Brak.

Że mój depozyt powinien trafić do wyszczególnionego Urzędu, a ja powinienem otrzymać pokwitowanie do dwóch tygodni od chwili wpłacenia depozytu.

Brak.

Właściciel ma obowiązek uprzedzić o wizycie w wynajętym mieszkaniu minimum 24 godziny przed przyjściem.

Przychodził kiedy chciał.

Wynajmowane pokoje powinny posiadać zamki w pokojach. 

Nie było.

W wynajmowanym lokalu powinien być dostęp do wody, prądu, ogrzewania i lodówki.

Półeczki owszem, ale lodóweczka to już nie.

Naliczyłem szesnaście naruszeń niezgodnych z prawem. I co dalej?
Na ulicy chyba wyląduję. Ale do roboty na 7:00 trzeba wstać. Za oknem 15 stopni w dzień i 10 w nocy. Naprawdę. Co dalej?

Wymyśliłem! Następnego dnia telefon do właściciela. Powiedzieliśmy, że sprawę przemyśleliśmy i żeby wpadł wieczorem po pieniądze za czynsz i za te rachunki płacone "w ciemno". Zastawiłem jednak pułapkę: w mieszkaniu rozmieściłem kamery.

Teraz trzeba było tylko inteligentnie pokierować rozmową tak, by padły kwoty i fakty. A potem tylko jeszcze zapytać o pokwitowanie oraz umowę. I w razie trudności z uzyskaniem obu, zaprezentować nagranie.

Rozmowa przebiegała żywiołowo, ale zgodnie z planem. W pewnym jednak momencie właściciel zorientował się, że jest nagrywany. I dopiero się zaczęło. Wściekł się, bo jakim to prawem nagrywam go we własnym domu? Ja na to, że przecież płacę za wynajmowany lokal i mogę sobie mieć CCTV. A co? Poirytowany gościu wyłączył kamerę, która stała na widoku i wtedy rozwiązał mu się język! Nie wiedział jednak, że druga kamera rejestrowała każde słowo.

Przyszedł wreszcie czas na podsumowanie wizyty.

Ponad rok podróżowałem nie płacąc za nocleg i bezproblemowo. A kiedy wszystko załatwiłem legalnie okazało się, że jest jak najbardziej nielegalne.

Plan z pozoru wypalił... Do właściciela dotarło, że kasę oddać musi. Ale kazał nam się wynosić. Albo... mogliśmy zostać, ale o forsie zapomnieć. Dał nam czas na zastanowienie.

A następnego dnia pojawił się w pracy. No, nie zgadniecie...Przyszedł z kamerą, żeby nas nagrać. Chciał nasłać na nas służbę celną, za pracę na czarno. I tak jednego dnia straciłem dach nad głową i robotę. Życzę mu Karmy z całego serca i niczego mniej ani więcej.

Czym mnie jeszcze uraczysz, świecie?

Niemal przyszło mi koczować na ulicy... (Fot. FB/Podróż za Milion Zdjęć)

Jednak podróżowanie to niekończąca się sinusoida wrażeń. Następnego dnia zadzwonił telefon. Ewa i Andrew, czyli nasza australijska rodzina, z którą mieszkaliśmy kiedyś przez 2 miesiące. W zamian za mieszkanie i wyżywienie odbieraliśmy dzieciaki ze szkoły, gotowaliśmy obiady i ogarnialiśmy mieszkanie, kiedy oni zajmowali się budową domu za miastem. We dwójkę zbudowali willę od fundamentów po umeblowanie. Dom niemal ukończony. Dopieścić tylko trzeba przed wypuszczeniem go na rynek. I nagle okazało się, że potrzebują naszej pomocy. I to wtedy, kiedy to my sami najbardziej jej potrzebowaliśmy.

Porzucam ulice Melbourne i trafiam do willi nad morzem na południu Australii. I chociaż jedyne narzędzia, którymi dotychczas potrafiłem się posługiwać, służyły do skręcenia deskorolki, naglę do ręki dostaję... młot pneumatyczny.

I tak to zostałem odcięty od neta na dwa miechy. Pochłonięty nową pracą i przygodą, pracą i domem.

Więcej na temat projektu: https://www.facebook.com/podrozzamilion/

Ciąg dalszy nastąpi...

Portal Londynek.net objął patronat nad projektem "Podróż za milion zdjęć".

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 4.25 / 4

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 25.04.2024
GBP 5.0427 złEUR 4.3198 złUSD 4.0276 złCHF 4.4131 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama