Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Polexit za bramą

Polexit za bramą
Czołowe zderzenie nastąpiło w Brukseli w poniedziałek 16 listopada.
Reklama
Reklama

Po wielu latach przygotowania i po maratońskich negocjacjach 27 państw członkowskich Unii Europejskiej uzgodniło wreszcie kształt swojego siedmioletniego budżetu na €1.1 bilion (ang. trillion) na lata 2021-2027. Te państwa uzgodniły również niezwykle skomplikowany Fundusz Rozbudowy na ratunek gospodarki europejskiej po Covidzie wynoszący €750 mld zaciągnięte z rynkowych pożyczek. Ma być rozprowadzone częściowo na zasadzie dotacji i częściowo przez pożyczki dla wszystkich krajów unijnych. Rozmiar funduszu był w skali porównawczej do powojennego Planu Marshalla.

Wyniki negocjacji tego budżetu były wyjątkowo korzystne dla Polski, która miała uzyskać blisko €160 mld, czyli 700 mld złotych. Komisja Europejska zaplanowała, aby ten projekt, zatwierdzony później po pewnych poprawkach przez Parlament Europejski, został przegłosowany jednogłośnie na listopadowym szczycie Unii odbywającym się w zeszłym tygodniu.

Ten gigantyczny pakiet zawierał w sobie klauzulę o uzależnieniu rozprowadzenia funduszy od poszanowania "dla praworządności”. Tę praworządność oceniałaby Rada Europejska dopiero w momencie, gdy poszczególne kraje przedstawią swoje podania i decyzje oparte byłyby już nie na zasadzie jednomyślności, ale większością głosów (tylko 15 państw wobec 27), o ile te państwa reprezentują co najmniej 65% ludności Unii. Na razie chodziło tylko o jednomyślne przegłosowanie funduszów z tą klauzulą. Liczono, że Węgry mogą sprzeciwić się, ale już bez weta Polski. Poważniejsze media europejskie (jak np. Economist) nie spodziewały się, że do weta węgierskiego dołączy się premier Mateusz Morawiecki w imieniu kraju, który najwięcej miał do stracenia w wypadku utracenia budżetu i Funduszu Rozbudowy. Ale instrukcje dla premiera od jego "podwładnego” wicepremiera, Jarosława Kaczyńskiego, były nieubłagane. Ma złożyć weto i koniec.

Powody znamy. Od roku 2015, gdy Prawo i Sprawiedliwość powróciło do władzy, polski Sejm - a z początku też i Senat - prowadzą zdeterminowaną politykę przekształcenia Polski na kraj szanujący na pierwszym miejscu własne tradycje narodowe i katolickie oraz dążący do przekreślenia rzekomo ugodowych kompromisów z międzynarodową finansjerą, z poprzednim układem post-PRLowskim i z liberalną polityką obyczajową Unii Europejskiej. PiS przekonał do tego programu znaczną część społeczeństwa na terenach wiejskich i w wielkich zakładach przemysłowych, wprowadzając 500plus i organizując podobne radykalne akcje rozprowadzenia funduszy państwowych bezpośrednio do rąk osób mających w poprzednich latach tylko pośredni lub żaden dostęp do nich.

Rząd Zjednoczonej Prawicy rzetelnie trzymał się swojego programu. Aby wprowadzić dawno potrzebne reformy w sądownictwie, wprowadził system koncentrujący kontrolę nad sądownictwem w rękach ministra sprawiedliwości, który objął również funkcję prokuratora generalnego. W ten sposób łamał zasady trójpodziału władzy polegające na niezależnym sądownictwie, które obowiązuje w każdym państwie demokratycznym i jest wpisane do polskiej konstytucji.

Aby regulować działalność kapitału zagranicznego w Polsce, ten sam rząd wprowadził ostrzejsze podatki na supermarkety i niezależne banki, ingeruje coraz więcej w zagraniczne konta w polskich bankach i stara się ograniczyć zasięg zagranicznego wsparcia dla niezależnych mediów w Polsce. Tym samym rząd wchodzi w coraz większy konflikt z unijną polityką wolnego przepływu kapitału wewnątrz wspólnego rynku unijnego. Co ważniejsze, dąży do zmonopolizowania prasy i telewizji w Polsce - w momencie kiedy opozycja i osoby o poglądach liberalnych praktycznie nie mają już dostępu do mediów państwowych, a media kościelne są coraz szerzej subsydiowane przez budżet państwa.

Te reformy rządowe są przeprowadzone w atmosferze wielkiego pośpiechu i napięcia, bez szukania dialogu z opozycją czy konsultacji ze społeczeństwem. Ustawy regularnie przeprowadzano nagle nocami - bez odpowiedniego przygotowania przez komisje sejmowe - i często wymagały poważnych poprawek już w czasie ich wdrażania w życie. Decydenci rządowi często zachłystywali się swoją wrogością do tradycyjnych wartości liberalnych, wyrażając się wrogo lub pogardliwie wobec zasady równouprawnienia wszystkich obywateli, niezależnie od pochodzenia narodowego, płci czy orientacji seksualnej. Bezkrytycznie podchodzą też do różnych wypowiedzi antysemickich czy deklaracji organizacji młodzieżowych i zarządów miejskich, wyrażających potępienie czy ostracyzm czegoś, co nazywają "ideologią LGBT”. Ignorowali opinię europejską, szukając wsparcia tylko ze strony Ameryki i prezydenta Trumpa.

Prawo rządu polskiego do prowadzenia polityki konserwatywnej i antyliberalnej, połączonej z dalszym zaspokojeniem rozszerzonych roszczeń w formie ulg podatkowych i hojnych świadczeń społecznych, zatwierdziły ostatnie wybory parlamentarne w roku 2019 i prezydenckie w roku 2020. Ale prowadziły do coraz szerszego pola konfliktu z polityką legislacyjną, społeczną i gospodarczą Unii Europejskiej. Trzeba pamiętać, że po referendum w roku 2004, gdy Polska zdecydowała się na członkostwo wówczas Wspólnoty Europejskiej, przekształciła swoją własną suwerenność na udział we wspólnej suwerenności europejskiej zatwierdzonej 3 lata później przez podpisanie traktatu lizbońskiego.

Dlatego Komisja Europejska od szeregu lat starała się przywołać rząd Polski do poszanowania norm europejskich, uzgodnionych na zebraniach Rady Europy i Parlamentu Europejskiego. Na pierwszym planie były sprawa objęcia przez Ministra Sprawiedliwości kontroli nad Sądem Najwyższym i uruchomienia nowej Izby Dyscyplinarnej do karania niezależnych sędziów. Ziobro wniósł wniosek do kontrolowanego przez niego Trybunału Konstytucyjnego, aby zdelegalizować prawo unijne, które zezwalało polskim sądom zwracać się z pytaniem do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Gdy krytyczne uwagi i wyrazy oficjalnej dezaprobaty członków Komisji i europosłów nie wystarczały, Komisja wszczęła procedury z artykułu 7, dotyczącego naruszenia zasad praworządności. To okazało się mało skuteczne. Również orzeczenia w tej sprawie Trybunału Sprawiedliwości pozostały bez skutków - z tym tylko, że Minister Ziobro nie odważył się jeszcze przeprowadzić masowej czystki Sądu Najwyższego. Robi to natomiast fragmentarycznie, zwalniając pojedynczych sędziów przez naciski prawne Izby Dyscyplinarnej i nękanie "niepokornych" napastliwymi atakami w państwowych mediach.

Wtedy Komisja Europejska poszła o krok dalej. Postanowiła uzależnić dostęp do przyszłych unijnych pieniędzy od zgody na przestrzeganie europejskiej praworządności. Nie było to wymierzone tylko wobec Polski. Oparte było na zasadzie, że jeżeli istnieje ryzyko złamania zasad praworządności w którymś kraju, to będzie to miało wpływ na warunki prowadzenia inwestycji i wydania funduszów unijnych. Oczywiście nie definiowano w tej umowie o które przekroczenia praworządności tu chodziło, bo to rozpatrzyłaby później Rada Europy. Wszystkie kraje zgodziły się na to i podpisały umowę, łącznie z Polską i Węgrami.

Wywołało to burzę w Polsce, bo minister Ziobro wyczuł, że to może zagrozić w jego zrozumieniu prawa do ostatecznej konsolidacji swojej władzy nad sądownictwem. Oskarżył premiera Morawieckiego o poddanie się Brukseli. Prezes Kaczyński zdecydował wówczas poprzeć Morawieckiego, którego przewidywał jako swojego następcę, a w Ziobrze widział osobę przyspieszającą zbyt pochopnie rewolucję narodową.

Jednak w ostatnich dwóch miesiącach sytuacja w Polsce znacznie się pogorszyła. Kaczyński stracił cierpliwość widząc, że Morawiecki nie daje sobie rady ani z pogarszającą się pandemią, ani z agresywną niesubordynacją Ziobry. Wywołał konflikt z Ziobrą, wprowadzając nagłą ustawę zakazującą ubój i handel norkami, ale bez adekwatnej kompensacji dla handlarzy i farmerów. Sam wprowadził się do rządu po raz pierwszy od roku 2015, w randze wicepremiera odpowiedzialnego za bezpieczeństwo. Osaczony Ziobro posunął się jednak dalej, kierując do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o jeszcze większe zaostrzenie przepisów aborcyjnych, które wywołały masowe protesty uliczne i potępienie przez każdy kraj demokratyczny.

W atmosferze tego zagorzałego konfliktu o władzę między frakcjami prawicy, rząd stracił rozeznanie nie tylko w przeprowadzeniu swojej dotychczasowej skutecznej strategii narodowego odrodzenia, ale pozbawił się również wszelkiego samoopanowania i zdrowego rozsądku. Gdy nastąpił w tym momencie kluczowy termin ostatecznego zatwierdzenia budżetu i Funduszu Rozbudowy w Radzie Europy, Kaczyński, zamiast negocjacji i roztropnego przemyślenia swoich opcji, zawołał "non possumus” (łac. nie możemy - przyp. red.) i narzucił premierowi składanie weta wraz z Orbanem. Czyli stracony budżet bilionowy dla krajów europejskich, przekreślone 160 mld euro dla Polski, ale fałszywa pseudosuwerenność polska zabezpieczona.

Co dalej? Autorytet rządu w Polsce stacza się po równi pochyłej. Nie jest w stanie podjąć mądrego rozwiązania, aby uratować się od chaosu, który wywołał we własnym kraju i w Unii Europejskiej. Morawiecki stara się ratować grając na dumie narodowej i porównując Unię Europejską do bloku sowieckiego. Tymczasem Europa, której Polska przez tyle lat była rzekomo przedmurzem, czuje że dostała od Polski zdradziecki nóż w plecy.

Unia umie przetrwać niejeden kryzys i w najbliższych miesiącach znajdzie wyjście, aby znów przeprowadzić budżet i fundusz ratunkowy. Jak podkreślił prezes Rady Europy, Charles Michel, “magia Unii Europejskiej polega na tym że umie znaleźć rozwiązanie, nawet kiedy wydaje się to niemożliwe.” Ale rząd niemiecki, który najdłużej bronił interesów swojego niewdzięcznego sąsiada, zupełnie teraz stracił cierpliwość do Polski i jej rządu. Tak jak inne kraje, nie zrobi nic, aby Polsce pomóc. Nowy prezydent-elekt USA też nie. A w Komisji Europejskiej zacznie się prowizoryczne planowanie nad ostatecznym usunięciem tych kłopotliwych wschodnich członków, najpierw z różnych instytucji unijnych, a ostatecznie nawet z członkostwa samej Unii, czyli tzw. Polexit. Z tego może się cieszyć minister Ziobro, ale oryginalnie wcale nie było to zamierzeniem Jarosława Kaczyńskiego, i na pewno nie premiera Morawieckiego. Mimo to Polska gra bezkompromisowo kartą nacjonalistyczną i podąża w tym kierunku.

Polexit byłby klęską dla Polski. Kto ją może od tego teraz uratować?

DISCLAIMER: Stwierdzenia i opinie zawarte w tym artykule odzwierciedlają poglądy Autora i nie reprezentują stanowiska redakcji Londynek.net 

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 2.54 / 66

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 24.04.2024
GBP 5.0220 złEUR 4.3177 złUSD 4.0417 złCHF 4.4202 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama