Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Podróż za milion zdjęć: Szalony trip na Apo Island!

Podróż za milion zdjęć: Szalony trip na Apo Island!
Żółwie na urodzinowej imprezie Tomasza. (Fot. FB/Tomasz Dworczyk)
Moje urodziny i impreza pożegnalna z całym filipińskim światem. Najbliższe mi osoby z wioski, czyli 6 lasek i 3 typów zaciągnęło mnie na prywatną łódź o 7 rano!
Reklama
Reklama

3 miesiące pracy w Londynie, 7 miesięcy podróży za jedną wypłatę - wszystko jest możliwe! Historia Tomasza Dworczyka ma na celu inspirowanie innych do... wzięcia wyjątkowego urlopu!

Opowieść rozpoczyna się dwa lata temu, jeszcze w Polsce. Zmęczony ciężką pracą w korporacjach, zbierając pieniądze na wymarzony urlop poczuł, że coś w nim pękło. Ile by nie pracował i ile by nie zarabiał, to i tak pieniądze rozchodziły się gdzieś - a to rachunki, a to dojazdy czy podatki... Starczało ledwo na wypad za miasto. Kiedy zapytał szefa o urlop i usłyszał, że w tym terminie nie może nigdzie pojechać, miarka się przebrała - i tak zaczęła się przygoda, a właściwie urlop życia pochodzącego z Koluszek Tomasza Dworczyka. Zobacz, jak to się zaczęło...

Do portu dojechaliśmy siedząc na przyczepie, wypełnionej sprzętem do nurkowania, żeby zaoszczędzić pieniądze na transporcie.
Kiedy inni pakowali butle z powietrzem na pokład, ja słuchałem urodzinowego “sto lat, sto lat...” odśpiewanej przez podróżników z różnych zakątków świata – mojej tymczasowej rodziny z Thad’s Place.


Czterdzieści minut później imprezowania na rozpędzonej łodzi z potężnym nagłośnieniem, dotarliśmy do najlepszego nurkowiska w tej części Filipin – Apo Island.
Impreza przeniosła się pod wodę, ale wcale nie zwolniła tempa. Kilkanaście metrów zaczęliśmy tworzyć wieże, wagoniki, kolejkę i “cuda na kiju”…

Zamiast podziwiać podwodne życie egzotycznych stowrzeń czy kolorów, w najlepsze trwała urodzinowa impreza!
Zrobiliśmy kółko z dziewięciu osób, żeby zatańczyć kankana. Wszędzie latały bąble zbyt szybko zużywanego powietrza, bo nie mogliśmy powstrzymać się od śmiechu. Dotychczasową tradycją było spędzanie urodzin na deskorolce. Postanowiłem więc, 15 metrów pod wodą, zdjąć płetwy i spróbować trików: odbijając się od dna w zwolnionym tempie, mogłem zakręcać płetwą tak, jakbym był w stanie nieważkości! Udało mi się kilka trików, których jeszcze nikt nie zrobił na lądzie! Beka na całego!


Nagle… ooo, powietrze się kończy, a do powierzchni daleka droga. I jeszcze na 5 metrach trzeba zrobić postój żeby nam nie rozerwało płuc od tego śmiechu, czy tam dekompresji. Najlepsze nurkowanie w moim życiu, a przecież nie widziałem niczego poza ludźmi!

Na pokładzie już podawano jedzenie, czyli tradycyjne filipińskie adobo chicken z ryżem i warzywami. Palce lizać!
Muzyka grała na całego, a załoga łodzi przeładowywała nasze butle na nowe. My tańczyliśmy w słońcu, czekając na następne nurkowanie. I kto powiedział, że nie można bawić się dobrze bez alkoholu? Pijani powietrzem też się dobrze bawiliśmy!
Po 40 minutach szaleństw, skoków do wody i tańcowania, byliśmy gotowi na kolejne zejście pod wodę.


Według reguł nurkowania, przed każdym kolejnym zejściem trzeba zrobić przerwę. Kapitan zaprowadził nas w okolice klifu, gdzie najczęściej wylegiwały się żółwie. I chociaż tym razem postanowiliśmy zachowywać się profesjonalnie, już w kilka minut po wskoczeniu do wody i zanurzeniu na 5 metrów, ktoś zerwał mi maskę i odpłynął. Minęło z pół minuty nim, po wydmuchaniu wody, założyłem ją ponownie. Każdy wskazywał na każdego i nie wiedziałem na kim się odegrać, na przykład zakręcając mu butlę z tlenem.

Dalszy etap nurkowania przebiegał spokojnie, bo faktycznie ze wszystkich stron otoczeni byliśmy żółwiami! Pożyczone GoPro 5 z obudową i latarką nie sprawiało żadnych problemów przy robieniu podwodnych zdjęć i filmów... W przeciwieństwie do mojej kamery, która zalała się na amen.
Żółwie pozowały do zdjęć tak samo jak moi towarzysze przygody. Zamienialiśmy się miejscami tak, aby każdy miał swoje “żółwie zdjęcie”.
Tym razem skupiliśmy się na penetrowaniu rafy koralowej i zaglądaniu w każdą szczelinę w poszukiwaniu egzotycznych okazów przyrody.


Natrafiliśmy na ławicę kolorowych ryb, która po pewnym czasie otoczyła nas z każdej strony tak, że czuliśmy się jak sardynki. Czułem się jak w akwarium! Wszystko było tak pięknie zorganizowane, udekorowane i kolorowe.
ZNALAZŁEM NEMO!
Nie pierwszy raz spotkałem się z tą rybką, ale po raz pierwszy miałem okazję zaobserwować jak broni swojego terytorium z powodu młodych. Tak mała, a jednocześnie tak waleczna rybka, niemal rzuciła się na moją maskę do nurkowania. Podpływała i gapiła się, po czym nerwowym ruchem odpływała i zawracała z jeszcze większą prędkością tak, jakby chciała nie staranować. Nemo broniło młodych jak rekin!

To nurkowanie było rekordowe pod względem ilości napotkanych żółwi, ławisk i koralowców.
A prawdziwym rekordem był fakt, że utrzymaliśmy się pod wodą aż 70 minut! Normalnie na jednej butli z powietrzem ludzie nurkują pół godziny. Ci po szkoleniach pociągną ze 45 minut...
Nasza grupa ogarnęła spowolnione oddychanie i wytrzymała 70 minut pod wodą. Nikt nie stracił przytomności, no przynajmniej do wieczora, ale o imprezie w klubie później...

Na pokład łodzi wyszedłem mając 10 barów, czyli 5 razy mniej, niż dopuszczalna ilość! Zgodnie z zasadami bezpieczeństwa, nurkowanie należy przerwać mając barów 50. Zasady są jednak po to, żeby zdać egzamin.

Kolejną godzinę regulaminowej przerwy, spędziliśmy na pokładzie robiąc zdjęcia, filmy i opychając się owocami. Kapitan zabrał nas na kolejny spot, a załoga przeładowała butle z powietrzem. Wszystko szło tak dobrze!


Podczas kolejnego wejścia do wody wydarzyło się jednak coś niebezpiecznego… Na głębokości 8 metrów, z niewiadomych przyczyn, mój regulator powietrza postanowił eksplodować pod ciśnieniem, wyrzucając z butli ogromną ilość bardzo mi potrzebnego tlenu.

Natychmiast złapałem zapasowy, który miałem w razie takiej właśnie awarii oraz zatkałem ręką uszkodzony, żeby zminimalizować wyciek. Najgorsze co można w takiej sytuacji zrobić, to spanikować i wynurzyć gwałtownie na powierzchnię. Wyciek powietrza nie zabije, ale rozerwane płuca jak najbardziej. Najrozsądniej jest pozostać pod wodą i uporać się z problemem.

Kilka uderzeń pięścią w regulator później, udało się zablokować wyciek, bowiem regulatory mają taki zawór, który zapobiega wydostawaniu się powietrza. I po kilku uderzeniach zadziałało. Kiedy sytuacja oddychania została opanowana, zaczęliśmy schodzić głębiej.

Tym razem wzrost ciśnienia nie spodobał się mojej kamizelce balastowej, która zaczęła się pompować powietrzem, wystrzeliwując mnie w górę! Istniała obawa, że jeśli wynurzyłbym się szybciej niż bąbelki powietrza, to moje urodziny zamieniłyby się w pogrzeb.

Na szczęście, miałem już kiedyś taką sytuację. Podczas nurkowania na Bali, kiedy doszło do podobnego zdarzenia wiedziałem, że trzeba natychmiast odczepić przewód z powietrzem od kamizelki i pociągnąć za sznurek pod tyłkiem. Ten sznurek, przywiązany do zaworu, natychmiast uwolnia całe powietrze i wszystko wraca do normy. Wiedziałem też, że trzeba rozkraczyć nogi, żeby spowolnić niekontrolowane wynurzenie i zyskać na czasie.

Chciałem wrażeń, to miałem.
Butla na starcie miała 210 barów, a po 5 minutach nurkowania zelżała do 140!


Moi kompani mogli tylko popatrzeć na to co się dzieje i ewentualnie złapać mnie za płetwę, zatrzymując na tej samej głębokości. Cała akcja trwała jakieś 30 sekund, wkrótce więc wróciliśmy do pierwotnego planu “zwiedzania” rafy koralowej.

Ponieważ nie chciałem popsuć wypadu reszcie ekipy, musiałem na maksa spowolnić oddychanie i ruchy ciała. Oni mieli po 200 barów, a ja 140.
No i “nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło”, bo dzięki tej niespodziance nauczyłem się jeszcze lepiej kontrolować oddychanie i pływalność.

Na pokład wróciliśmy wszyscy po 40 minutach, ponownie z awaryjnymi dziesięcioma barami powietrza. Ostatnie nurkowanie na Filipinach zapamiętam na całe życie.
Do obozu na plaży dopłynęliśmy łodzią, wylegując się na dziobie i przypalając na słońcu.

Wyjście prosto z wody na słońce w tym kraju, może oznaczać tylko zmianę koloru skóry na “nowotworowy”.

O zachodzie słońca, z poparzeniami całego ciała, dotarliśmy do domu.
Po zimnym prysznicu i krótkiej drzemce zebraliśmy z obozu jak najwięcej ludzi i poszliśmy na "busa". Dwadzieścia osób z dwudziestoma butelkami rumu wyruszyło do klubu.

Znów jechaliśmy upchnięci na przyczepie – tym razem bez sprzętu. W połowie drogi do miasta zabrakło nam paliwa, więc impreza przeniosła się na środek ulicy pomiędzy jednym polem ryżowym a drugim.

Na widok ekipy imprezujących białych ludzi zlecieli się miejscowi Filipińczycy, którzy szybko zintegrowali się z naszymi butelkami rumu... i z nami.

Nim nasz kumpel dojechał z zapasem paliwa, połowa załogi była już gotowa wracać do domu!
W drugiej połowie znalazłem się ja i kilka osób, których wcześniej na oczy nie widziałem i to właśnie z nimi dotarłem na imprezę w klubie.

Były to niezapomniane urodziny, tylko chciałbym wiedzieć co było dalej, żeby wam to opisać...

Więcej na temat projektu: https://www.facebook.com/podrozzamilion/

Portal Londynek.net objął patronat nad projektem "Podróż za milion zdjęć".

Zdjęcia autorstwa Tomasza Dworczyka.

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 4.8 / 5

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 18.03.2024
GBP 5.0343 złEUR 4.3086 złUSD 3.9528 złCHF 4.4711 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama