Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Podróż za milion zdjęć: Międzynarodowy Dzień Deskorolki w Hanoi

Podróż za milion zdjęć: Międzynarodowy Dzień Deskorolki w Hanoi
"Najważniejszy dzień w roku obchodzę razem z lokalnymi skejtami..." (Fot. FB / Tomasz Dworczyk)
Tradycją stało się, że najważniejszy dzień w roku obchodzę razem z lokalnymi skejtami. Barcelona 2016, Kuala Lumpur 2017, Melbourne 2018, a teraz Hanoi.
Reklama
Reklama

3 miesiące pracy w Londynie, 7 miesięcy podróży za jedną wypłatę - wszystko jest możliwe! Historia Tomasza Dworczyka ma na celu inspirowanie innych do... wzięcia wyjątkowego urlopu!

Opowieść rozpoczyna się dwa lata temu, jeszcze w Polsce. Zmęczony ciężką pracą w korporacjach, zbierając pieniądze na wymarzony urlop poczuł, że coś w nim pękło. Ile byś nie pracował i ile byś nie zarabiał, to i tak pieniądze rozchodziły się gdzieś - a to rachunki, a to dojazdy czy podatki... Starczało ledwo na wypad za miasto.Kiedy zapytał szefa o urlop i usłyszał, że w tym terminie nie może nigdzie pojechać, miarka się przebrała - i tak zaczęła się przygoda, a właściwie urlop życia pochodzącego z Koluszek Tomasza Dworczyka. Zobacz, jak to się zaczęło...

Niezliczona ilość pojazdów rozpędzonych we wszystkich kierunkach, a pośród nich wciśnięty ja i mój motorek. Ruszyłem w poszukiwaniu sklepu z kamerami Xiaomi. O GoPro już nie chcę więcej słowa słyszeć.

Przewaliłem tony informacji technicznych i znalazłem Xiaomi Mi - takie GoPro7, o zbliżonej specyfikacji technicznej, ale znacznie tańsze. No i nie wodoodporne. Ale wodoodporne Go Pro można zalać w wannie, a reklamacji nie uznają z powodu... zmoczenia kamery. Hmm...

Przedzierałem się przez ruch uliczny Hanoi od jednego sklepu do drugiego. Wyprzedane. Wszędzie.
Sprzedawcy sprawdzali w systemie i nigdzie nie mogli znaleźć. A zależało mi bardzo, bo następnego dnia zapowiadało się wyjątkowe święto deskorolki i chciałem to uwiecznić.

Napisałem do skateshopów z prośbą o pomoc. To, co mi zaproponowano, przeszło moje najśmielsze oczekiwania - potrzebowali kogoś, kto nagrałby relację z eventu. W zamian oferowali michę i kamerę do dyspozycji.

Musiałem jednak odmówić, bo sam chciałem wziąć udział w zawodach, a oni potrzebowali kamerzysty na pełen etat.

O 22:00 dotarłem do hostelu. Rzuciłem plecak, szybki prysznic, a potem za deskorolkę i w miasto.

Wkrótce też w ośmiomilionowym mieście natknąłem się na najlepszych z najlepszych - mistrzów deskorolki, którzy przejeżdżali akurat koło mojego lokum. Dołączyłem do nich i rozpoczęła się część integracyjna. Okazało się, że wszyscy znali mojego kumpla Maćka z Łodzi. Jak powiedziałem, że jestem z Polski zawołali: Siano Kosy?
Na głównej ulicy szaleliśmy i skakaliśmy po wszystkim. Wokół gromadził się tłum turystów i miejscowych, otwarte były kluby, bary, a muza dawała na maxa.

Wielu podpitych gości próbowało odebrać nam deskorolki i sobie życie. Czemu nie - masz i próbuj. I tak co chwilę ktoś się przewracał ku uciesze gawiedzi.

W pewnym momencie deskorolka wystrzeliła prosto w piszczel prześlicznej wietnamskiej dziewczyny.
Pobiegłem szybko po zimny browar, żeby przyłożyć jej do nogi. I po jednym na znieczulenie dla nas obojga. Wymieniliśmy się kontaktami w razie, gdyby opuchlizna nie zeszła i konieczne byłoby powtórzenie zabiegu. Grubo po północy wszyscy rozjechaliśmy się do domów. A kiedy kilka piw później opuchlizna zaczęła schodzić, odeskortowałem poszkodowaną do domu udzielając pierwszej pomocy.

Następnego dnia święto deskorolki. Już o 8:00 rano stawiliśmy się w gotowości bojowej. Najpierw zdjęcie grupowe, a później zawody w obracaniu deski w powietrzu nazywane grą w skate. Gra parami: trzeba powtórzyć triki przeciwnika. Za skuchę dostaje się literę. Kto pierwszy uzbiera wyraz SKATE, przegrywa. Za każdy wygrany pojedynek nagrodą była koszulka z unikatową grafiką Dnia Deskorolki 2019.

Temperatura na zewnątrz 38°C już o 9:00 rano. Wszędzie porozstawiana woda, a nawet torby z lodem.

Kolejny etap zawodów - przenieśliśmy się na schody. Za każdy poprawnie wykonany trik nagroda 50 000 dongów - cena posiłku z browarem.

Wietnamczycy są szalenie odważni. Niektórzy ledwie potrafili skakać w miejscu, a rzucali się ze schodów! Gleba za glebą na rozgrzanym marmurze.

Nagle pojawili się policjanci zaskoczeni imprezą. Trafili na pokaz rozpędzonego 9-latka, który przeleciał 3-metrowej długości schody i wylądował na plecach. Na dzieciaku nie zrobiło to wrażenia, w przeciwieństwie do obu mundurowych.

Poprosili nas o przeniesienie się w inne miejsce. Wszystko grzecznie, zresztą ich dwóch i setka skejtów. Przenieśliśmy się więc jakieś 20 metrów dalej na jeszcze większe schody o długości może 5 metrów. Zaraz też znalazło się kilku śmiałków, którzy podjęli się wyzwania.

Żeby zmotywować innyych zrobiliśmy zrzutkę. Do kapelusza wrzucaliśmy banknoty, które dostać miał ten, który przeżyje. Tylko kickflip na tych schodach wydawał się niemożliwy. A jednak - na własne oczy widziałem... Szkoda, bo lustrzanka nie wytrzymała temperatury i nie chciała się nawet włączyć.

Pozbieraliśmy najbardziej poobijanych weteranów wojny wietnamskiej i przenieśliśmy się na plac Lenina. Jeśli ktoś uważa Wietnam za komunistyczny kraj, to chciałbym oznajmić, że tam właśnie tak się obchodzi z systemem... deskorolką po pomniku Władimira Iljicza Uljanowa. Polityka w wiadomościach vs rzeczywistość? Naród ma politykę gdzieś i żyje swoim życiem.

Na placu Lenina, po finałowych zmaganiach SKATE'a, rozpoczął się event rzucania butem na odległość. Najdalej poleciał but młodej Wietnamki. Ciekawe o czym myślała, że pokonała wszystkich facetów. W nagrodę dostała deskorolkę.

Późnym popołudniem - wyścigi. Palące słońce, 40°C  i bezchmurne niebo. Wyzwaniem było nie zemdleć, a co dopiero wziać udział w zawodach. Do pokonania odległość 100 metrów i z powrotem.  Rozpędzić się było łatwo, trudniej wyhamować. Niejeden się wykopyrtnął, inni otrzymali nagrody za przetrwanie.

I kiedy już myślałem, że to koniec, rozpoczął się najciekawszy event - skok w dal na deskorolce. Poukładano aż 15 skatebordów. Trzeba było przez nie przelecieć, a potem jeszcze wylądować zachowujac równowagę.

Podniesiono poprzeczkę - dołożono 7 deskorolek. Jeden z Wietnamczyków był tak uparty (ambitny?), że wylądował na twarzy kilka razy, bo nie dawał rady wystarczająco się rozpędzić i leciał w powietrzu bez deski. Z pomocą przyjechał jego kumpel, który podholował go motorem, aż nabrał wystarczającej prędkości i przeleciał!

Słońce przypiekało morderczymi promieniami, kiedy zaczął się ostatni event. Mój ulubiony etap zawodów, czyli BEST TRICK.

Ustawiliśmy przeszkodę, na którą składała się poręcz i stół piknikowy naświecowany tak, jak groby w dniu zmarłych. Świeczka roztopiła się w słońcu zamieniając przeszkody w zjeżdżalnie, co umożliwiło wykonywanie trików na wszystkich krawędziach deskorolki.

Skejterzy zaskoczyli mnie poziomem wykonywanych ewolucji, a że nie chciałem być gorszy postanowiłem zrobić DARKSLIDA - trik polegający na ślizganiu się na odwróconej do góry nogami desce.

Za bezbłednie wykonany trik wręczali kasę oraz unikatową koszulkę i na niej najbardzej mi zależało.

Musiałem wyskoczyć w górę, kopnąć deskę w locie, a gdy ta obróci się o 180° złapać ją nogami lądując na krawędzi murka. Proste? No, to jadę.

Po kilkunastu próbach udało mi się raz, a potem jeszcze kilka. Wszystko dzięki motywacji szalonych skejtów z Wietnamu. Radości nie było końca. Posypały się darmowe ciuchy, akcesoria i deskorolki, rzucone w tłum. Wszyscy gratulowali sobie nawzajem.

Zapomniałem tylko o moim plecaku rzuconym gdzieś w krzaki, a w nim miałem paszport, kartę i kasę. Jest. Nikt nie ukradł. W Barcelonie zakosiliby go nawet gdybym miał na sobie. Zginął tylko telefon. A! I motor.

Zapomniałem gdzie zaparkowałem.

Jak odnaleźć moje dwa kółka bez mapy? Jak podróżować bez GPS-a i translatora, bez Google?

Widząc moje zakłopotanie jeden ze skejtów podszedł zapytać co się stało. Zaproponował mi nawet swój stary telefon, tylko trzeba się było po niego pofatygować do jego rodzinnego domu. A wiecie gdzie mieszkał? W prowincji Sapa - kolejnym celu mojej podróży oddalonym o jakieś 400 kilometrów. Okazało się, że też jest fotografem i do tego analogowym. Miał przy sobie dwa aparaty na kliszę, w tym lustrzankę dwuobiektywową.

Ostatecznie pojechaliśmy na deskach w poszukiwaniu telefonu. Zagaił po wietnamsku i zaoferowano nam półtora miliona za handset Made in China, czy 2 miliony za najlepszy wietnamski model? Różnica 17 funtów to dużo, ale różnica między telefonami była jeszcze większa...

Zachowałem się jak bogacz. Pierwszy raz w życiu wyszedłem z salonu z nowym telefonem.

Update
Trzy dni zajęło mi znalezienie motoru. Musiałem odtworzyć całą trasę i złożyć do kupy strzępki informacji...

Więcej na temat projektu: https://www.facebook.com/podrozzamilion/

Portal Londynek.net objął patronat nad projektem "Podróż za milion zdjęć".

Od Tomasza: Większość zdjęć w tym albumie jest autorstwa lokalnego fotografa z firmy deskorolkowej w Hanoi.

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 4.25 / 4

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 28.03.2024
GBP 5.0474 złEUR 4.3191 złUSD 4.0081 złCHF 4.4228 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama