Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Podróż za milion zdjęć: Marzenia i rekiny

Podróż za milion zdjęć: Marzenia i rekiny
"...musiałem się zadowolić spotkaniem oko w oko z Rekinem Wielorybim". (Fot. FB/Tomasz Dworczyk)
Nurkowanie z rekinami zawsze "chodziło mi po głowie". Aż nadszedł dzień, kiedy wskoczyłem do oceanu podczas karmienia rekinów... i to, nie jednego, nie kilku nawet, ale całego stada rekinów!
Reklama
Reklama

3 miesiące pracy w Londynie, 7 miesięcy podróży za jedną wypłatę - wszystko jest możliwe! Historia Tomasza Dworczyka ma na celu inspirowanie innych do... wzięcia wyjątkowego urlopu!

Opowieść rozpoczyna się dwa lata temu, jeszcze w Polsce. Zmęczony ciężką pracą w korporacjach, zbierając pieniądze na wymarzony urlop poczuł, że coś w nim pękło. Ile by nie pracował i ile by nie zarabiał, to i tak pieniądze rozchodziły się gdzieś - a to rachunki, a to dojazdy czy podatki... Starczało ledwo na wypad za miasto. Kiedy zapytał szefa o urlop i usłyszał, że w tym terminie nie może nigdzie pojechać, miarka się przebrała - i tak zaczęła się przygoda, a właściwie urlop życia pochodzącego z Koluszek Tomasza Dworczyka. Zobacz, jak to się zaczęło...

Pierwsza próba spotkania tych “morderczych” stworzeń, miała miejsce na Bali w zatoce rekinów. Do wody wskoczyliśmy podczas zachodu słońca, ponieważ pod wieczór rekiny stają się bardziej aktywne. Niestety. Najwyraźniej były tak zajęte pożeraniem innych stworzeń, że nie znalazły czasu na to, by się nam pokazać na oczy, bo w zatoce rekinów o zmierzchu nie spotkałem żadnego.

Więcej szczęścia miałem podczas nurkowania na 12 metrach, kiedy to głęboko pode mną przewinął się metrowej długości rekin rafowy. Śmignął w otchłań i tyle go widziałem. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia, naprawdę chciałem wśród nich popływać.

Ostatniego dnia w MoalBoal, kiedy pakowałem swoje rzeczy, poznałem podróżnika z Niemiec. Opowiedział mi, że chciałby zrobić coś szalonego… Przespać się na plaży, albo rozbić camping “na dziko”, rozwiesić hamak gdzieś pośrodku niczego i zostać tam na noc.

Dla mnie codzienność i sposób na podróżowanie bez budżetu, a dla niego wyzwanie! Ja tu o pływaniu z rekinami rozmyślałem, a on… Jednak patrząc na jego entuzjazm, postanowiłem zdradzić mu moje plany na najbliższe 2 tygodnie pobytu na Filipinach. Miałem w planie zamieszkać w hipisowskiej wiosce na plaży, za kwaterunek miał mi służyć hamak pod palmami, albo bambusowa chata tuż przy oceanie.

Ostatecznie postanowiłem zabrać go na mój filipiński wolontariat w centrum nurkowym. Po drodze mieliśmy jeszcze zahaczyć o Oslob, gdzie turyści pływali z rekinami!

Podczas jazdy autobusem z MoalBoal okazało się, że mój nowy kompan podróży posiada GoPro7, drona oraz zajmuje się montowaniem filmów! Dzięki temu, że zabrałem go ze sobą na wolontariat, miałem możliwość użyć jego sprzętu!

Muszę jednak rozczarować tych, którzy oczyma wyobraźni widzieli mnie w towarzystwie wielkiego żarłacza białego znanego z filmów “Szczęki”. Niestety! Jeszcze nie stać mnie na taką wyprawę i musiałem się zadowolić spotkaniem oko w oko z rekinem wielorybim. To największa na świecie ryba, osiągająca do 20 metrów długości i ważąca nawet do 2 i pół tony!

Tamtejsi mieszkańcy mają szczęście, bo ich wioski położone są na trasie migracji tych, w gruncie rzeczy łagodnych i żywiących się planktonem rekinów.

Biolodzy, zajmujący się ich liczeniem i badaniem, zwabiali je w jedno miejsce wyrzucając do wody plankton. Jednak dokarmianie rekinów jest na Filipinach bardzo kontrowersyjne. Jedni uważają, że w ten sposób upośledza się te stworzenia, zaburzając ich naturalny tryb życia. Inni - głównie ci, którzy zajmują się ich badaniem - zdają sobie sprawę, że grozi im wyginięcie.

Każdy osobnik ma unikatowe rozmieszczenie plam. To tak, jak odciski palców u ludzi. Dzięki obserwacjom biolodzy dowiedzieli się wiele o ich trybie życia i migracji. Okazało się, że tego samego osobnika można spotkać w tym miejscu kilka razy. Ludzie wstawiają zdjęcia na specjalną stronę internetową, żeby pomóc w gromadzeniu informacji. Mnie udało się uwiecznić osobnika, którego ostatni raz widziano w Ekwadorze! Co ciekawe, karmienie odbywa się tylko od 6:00 do 12:00, po czym rekiny znikają w otchłani... do dnia następnego.

Wskoczyłem więc do wody pełnej rekinów tak zajętych jedzeniem, że pływający obok ludzie nie robili na nich żadnego wrażenia. Przewodnik krzyczy, żeby trzymać dystans 5 metrów! Ale weź to wytłumacz rekinowi, który płynie prosto na mnie z otwartą na metr paszczą! Niemal wsadziłem mu w gębe GoPro! Chciałoby się złapać za płetwę, ale za takie zagranie na Filipinach grozi 6 miesięcy więzienia! Samo dotknięcie stworzenia jest karane grzywną... Pozostaje zachować dystans 5 metrów, a kiedy rekin płynie prosto na was - NIE PANIKOWAĆ! Taką nam dali radę i siup, do wody! Nie panikując, bo przecież zabronił nam przewodnik.

Widziałem jednak dziewczynę, która próbowała uciec, ale wpadła w taką panike, że tylko bezwładnie machała nogami. W rezultacie skopała rekina. Odciągnąłem ją nawet na bok, nim przewodnicy na łodziach zauważyli.

Rybsko i tak nie zwróciło uwagi, otwierając paszczę i wchłaniając wszystko na swojej drodze. WSZYSTKO! Nawet ludzi! Zajęty robieniem filmu mojego kolegi z Niemiec, gapiłem się monitor małej kamerki, nagle obróciłem się i zobaczyłem przełyk rekina! Meeega przeżycie.

Nurkując można też zauważyć małe rekinki przyklejone pod brzuchem matki.

Osiadłem na dnie i wypatrzyłem aż 6 rekinów. Jeden większy od drugiego. Nie da się tego opisać. Podczas nurkowania na Bali, czułem się jak w kosmosie - płaszczki wielkie na 3 metry. Ale tutaj? Najmniejszy z rekinów był wielkości busa! Tak bardzo spodobała mi się zabawa, że kiedy wyciągneli nas z wody, od razu chciałem wskoczyć jeszcze raz! Tylko kasy sporo chcieli. 1000 peso za 30 minut zabawy z rekinam.

Po sprawdzeniu nagrań z GoPro7 okazało się, że są tragiczne. Jakimś cudem ustawienia rozdzielczości zmieniły się na 1140 i jeszcze nagrywało w kwadracie. Aż niedobrze mi się zrobiło i to nie od nadmiaru połkniętej słonej wody, tylko tej gównianej jakości. Był dobry powód, żeby popływać jeszcze raz.

Podczas drugiej kąpieli z rekinami było jeszcze lepiej. Wiedzieliśmy już, jak się zachowują i na co sobie można pozwolić i w których miejscach przewodnicy nie widzą co robimy. Pozwoliło to nam zbliżyć się do olbrzymów i „przybić pionę” z rekinem.

Nie był to jednak koniec podwodnych przygód. Pojechaliśmy do centrum nurkowego na sąsiednią wyspę Workaway. Z dwudziestoma innymi podróżnikami zamieszkaliśmy w hipisowskiej wiosce, centralnie na plaży. Naszym zadaniem było dbać o czystość plaż i rafy koralowej, skąd usuwaliśmy plastik i inne śmieci. W zamian za dbanie o środowisko, mogliśmy nurkować. Wreszcie mogłem dokończyć kurs na płetwonurka i otrzymać certyfikat uznawany na całym świecie. Trafiłem do raju!

Z dala od cywilizacji na samym skraju zatoki, zbudowano bambusową chatę. W tej chacie mieścił się sprzęt do nurkowania i jakieś 12 łóżek. Obok stały dwa bambusowe namioty i boisko do siatkówki, a wszystko to otoczone palmami kokosowymi z zawieszonymi na nich hamakami. Mieszkaliśmy razem z Filipińczykami, w sumie ponad 30 osób. Założenie projektu było takie, aby umożliwić nurkowanie wszystkim, których na to nie stać.

Thad - Amerykanin pochodzenia hawajskiego, przypłynął na Filipiny wiele lat temu w jednym celu: żeby nurkować. Wielokrotnie zdarzyło mu się podczas przygotowań do nurkowania, rozmawiać z małymi Filipińczykami. Dzieci, które pomagały mu dźwigać sprzęt wypytywały o to, co widział pod wodą i mówiły, że to ich marzenie, by chociaż raz w życiu zanurkować. Wtedy zrozumiał, że jest w stanie spełnić ich marzenia. Dlatego zaczął organizować bezpłatne kursy.

Wiedział, że z papierami instruktora świat stanie dla nich otworem, wszędzie znajdą pracę i zapewnią byt całej rodzinie!

Oczywiście nie ma nic za darmo. Filipińczycy musieli sobie na taki kurs zapracować, na przykład pomagając budować wioskę i to od podstaw: od pierwszego rozwieszonego hamaka do kompleksu bambusowych chat!

Tak powstało najtańsze na świecie miejsce do nurkowania. Przy tym mieszkanie kosztowało jakieś 100 peso dziennie, do użytku kuchnia, pełno kokosów i lokalny market warzywny! Codziennie organizowane były grupowe/składkowe obiady i kolacje. Każdy wrzucił coś do gara, a właściwie do kotła, takiego 40-litrowego. Ryż, albo makaron, warzyw trochę i udało się nakarmić wszystkich.

Rano zajadaliśmy się owocami popijając kokosowe mleko. Potem zabieraliśmy się za sprzątanie plaży po przypływie. Ocean nieustannie wyrzucał śmieci, więc wydawało się to nie mieć sensu. Ale po to tam byliśmy.

Popołudnia spędzaliśmy głeboko pod wodą, zaliczając kolejne ćwiczenia i zdobywając nowe specjalizacje. A każdego wieczoru odbywały się imprezy pożegnalne, bo ktoś wyjeżdżał, albo powitalne, bo przybywali nowi podróżnicy.

Odcięty od cywilizacji, spędziłem tam kolejne 2 tygodnie.

Więcej na temat projektu: https://www.facebook.com/podrozzamilion/

Portal Londynek.net objął patronat nad projektem "Podróż za milion zdjęć".

Zdjęcia autorstwa Tomasza Dworczyka.

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 5.56 / 9

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 18.04.2024
GBP 5.0589 złEUR 4.3309 złUSD 4.0559 złCHF 4.4637 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama