Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Podróż za milion zdjęć: Las Islas Filipinas - cz. 4

Podróż za milion zdjęć: Las Islas Filipinas - cz. 4
"O porwaniach dla okupu słyszałem wiele razy..." (Fot. T.Dworczyk)
O porwaniach turystów dla okupu słyszałem podczas swojej podróży wiele razy. Zwłaszcza przestrzegano mnie przed Filipinami, gdzie już podczas kilku pierwszych dni pobytu miałem okazję "zgłębić" temat.
Reklama
Reklama

3 miesiące pracy w Londynie, 7 miesięcy podróży za jedną wypłatę - wszystko jest możliwe! Historia Tomasza Dworczyka ma na celu inspirowanie innych do... wzięcia wyjątkowego urlopu!

Opowieść rozpoczyna się dwa lata temu, jeszcze w Polsce. Zmęczony ciężką pracą w korporacjach, zbierając pieniądze na wymarzony urlop poczuł, że coś w nim pękło. Ile by nie pracował i ile by nie zarabiał, to i tak pieniądze rozchodziły się gdzieś - a to rachunki, a to dojazdy czy podatki... Starczało ledwo na wypad za miasto. Kiedy zapytał szefa o urlop i usłyszał, że w tym terminie nie może nigdzie pojechać, miarka się przebrała - i tak zaczęła się przygoda, a właściwie urlop życia pochodzącego z Koluszek Tomasza Dworczyka. Zobacz , jak to się zaczęło...

Poprzedni odcinek opowieści z cyklu Las Islas Filipinas: TUTAJ.

Spotkałem na swojej drodze ludzi, którzy „otworzyli mi oczy” na pewne sprawy. Bo każdy pewnie słyszał nie tylko o porwaniach, ale i o handlu organami i związanymi z tym historiami o wypatroszonych podróżnikach.

"Jakiego trzeba miec pecha, żeby nie tylko znaleźć się na nieodpowiedniej wyspie, ale też spotkać nieodpowiednich ludzi w nieodpowiednim czasie? (Fot. T.Dworczyk)"

Tylko jak to ma się do rzeczywistości?

To prawda, porwania miały miejsce, ale tylko na kilku wyspach na samym południu Filipin, które opanowane były przez terrorystów z ISIS. Tego jednak w wiadomościach nie uściślili. A same Filipiny to aż 7 106 wysp.

Jakiego trzeba mieć pecha, żeby nie tylko znaleźć się na nieodpowiedniej wyspie, ale też spotkać nieodpowiednich ludzi, w nieodpowiednim czasie? Czy można przez nieuwagę kupić bilet lotniczy w miejsce, gdzie panuje wojna domowa? Wreszcie, jak to jest z tym handlem organami? Czy można kogoś tak po prostu zabrać z ulicy i... pochlastać?

I co dalej?  Wrzucają: wątroba, serce i nerki w reklamówkę i... na rynek? A może wystawiają organy na Allegro? Licytacja! Kto da więcej? Byle szybko, bo organy obumierają!

Logicznym jest przecież, by zorganizować pobranie organów i przeszczep, trzeba dysponować odpowiednim sprzętem, mieć do dyspozycji wyspecializowany personel medyczny.

A co do okupu - skąd wiedzą, że dostaną żądane pieniądze? Porywa się pogatych, inaczej po co zwracać na siebie uwagę policji czy wojska?

Statystycznie bardziej trzeba obawiać się o swoje życie podczas prowadzenia samochodu, bo to właśnie na drogach można zostać najczęściej dawcą organów.

Ostatnie dni na Filpinach spędziłem śpiąc na ulicach lub plażach rejonu Nasugbu, przemieszczając się z miejsca na miejsce wzdłuż wybrzeża. Wiza powoli dobiegała końca, więc trzeba było cofnąć się do miasteczka, by złapać bus na lotnisko w Manili. Ponieważ stolica Filipin jest wiecznie zakorkowana, a każda wyprawa na lotnisko niesie ze sobą niespodzianki, postanowiliśmy zebrać się na lotnisko aż 5 dni wcześniej!

"Poznaliśmy tego wieczoru bardzo wpływowych ludzi oraz właściciela okolicznego... wszystkiego". (Fot. T.Dworczyk)

Potrzebny był też czas, żeby wyczyścić przepełnione karty pamięci i dyski twarde, bo „pękały w szwach”. Chciałem zorganizować miejsce na nowe zdjęcia i opisać ostatnieprzygody, nim rozpocznę nowe.

Ostatni wieczór na plaży... Robiłem fotografie wraku statku, gdy usłyszałem głośną gitarową solówkę. I to w nie byle jakim wykonaniu. Dodatkowo rokowo rozbrzmiała perkusja. Dawno nie miałem okazji rozkoszować się muzyką LIVE i to na takim poziomie. Grali naprawdę ostro i głośno! Jak na przyzwoitym koncercie.

Zebrałem aparat, statyw i poszedłem zobaczyć co się dzieje. Do odjazdu busa zostały 4 godziny. To wystarczająco dużo, żeby się wyszaleć, wlać w siebie kilka browarów, a odespać podczas siedmiogodzinnej podróży w korkach. W pogoni za muzyką, docieramy do jakiegoś resortu... Przed wejściem odpalam kamerę ciekawy tego, co mnie zastanie w środku. A zastało mnie tam pewne rozczarowanie. Zamiast rockowego brzmienia gitary i akompaniującej jej perkusji, zaczęli grać jakiś pop rock. Nadal dało się słuchać, w końcu była to muzyka na żywo.

W lokalu nie było wielu gości. No, może poza stołem, przy którym siedzieli zalani Filpińczycy. Ledwie zdążyliśmy usiąść, a już przyniesiono nam piwa.
- Przecież niczego nie zamawialiśmy? - powiedziałem do kelnera.
- To od stolika po prawej. Rachunek zapłacony.

"Dwa razy opłynęliśmy willę prezydencką." (Fot. T.Dworczyk)

I tak potoczyła się historia: od piwa po... rejs jachtem. Właśnie tak zakończył się wieczór. I zamiast na stole operacyjnym (jak w opowieściach o porwaniach i wycinaniu organów), obudziłem się z wielgachnym kacem, ale w hotelowym łóżku.

Poznaliśmy tego wieczoru bardzo wpływowych ludzi oraz właściciela okolicznego... wszystkiego. Okazało się bowiem, że typ, który postawił nam piwo i zaprosił do stolika, był właścicielem sieci hoteli, kilku hosteli i restauracji, a nawet jednej wyspy! Wyobrażacie sobie? Poznałem gościa, który posiada własną wyspę.

Pamiętacie jak pisałem, że nie mogliśmy się dostać na plażę Nasugbu, bo całe wybrzeże odgrodzone było murem i pilnowane przez ochrone z bronią? Tymczasem poznałem jednego z właścicieli sprywatyzowanego wybrzeża Filipin! Pikanterii dodał fakt, że na tej samej wyspie swoją siedzibę miał były prezydent tego kraju. Dowiedziałem się o tym jednak dzień później, kiedy płynęliśmy blisko jego domu z naszymi nowymi przyjaciółmi.

A ponieważ niewiele więcej z tego wieczoru zostało w mojej pamięci, tym bardziej zaskoczył mnie poranek. Bowiem łóżka na Filpiinach nie doświadczyły moje plecy ni razu! Na wszystkich noclegach u ludzi z portalu Couchsurfing, mieliśmy do dyspozycji materac. Podczas wypraw -  kocyk i moskitierę. Czasem po prostu podłogę. A raz to nawet podłogę w kiblu...

Tym razem, totalnie skacowany i z mega bólem głowy, obudziłem się w pokoju, w wygodnym łóżku z pościelą! Po prawej - Paulina, po lewej - butelki po piwie. Dużo tych butelek. Były tam też wszystkie nasze rzeczy, aparat, a nawet organy! Pewnie, jak wieczorem tak często wznosiłem toasty darmowym browarem, zostałem skreślony też z listy dawców...

"Przejechałem się Mustangiem z moich marzeń." (Fot. T.Dworczyk)

Nagle puka ktoś do drzwi i pyta, czy jesteśmy gotowi?
- Na co gotowi i kto puka? - grzecznie się pytam.
- Dawać, dawać, za 15 minut śniadanie i nie może być sytuacji, w której nasz szef na was czeka. Zbierajcie się!

Skojarzyłem typa. Ton jego głosu pootwierał w głowie furtki. Trochę jakby ktoś mi przeszczepił mózg i przywrócił pamięć. Przypomniałem sobie nawet imiona! Jeden z nich to Kit, drugi to Mario, a jeszcze inny... ok, tamtego imienia nie pamiętam. Pamiętam jednak, że tańcował na parkiecie do każdego kawałka.

Zwlekliśmy się i zostaliśmy zabrani samochodami, ledwie kilka minut drogi od noclegu, prosto do willi naszego nowego przyjaciela. Poznaliśmy jego rodzinę, posłuchaliśmy o zwyczajach w domu i pogadaliśmy o tym, co się działo wczoraj. Potem zaplanowaliśmy dzień bieżący.

Gospodarz postanowił zabrać nas na wycieczkę po Nasugbu. Powiedział, że skoro jestem fotografem i piszę o swoich podróżach, to chce, abym napisał o Filipinach, jakich nie dane jest zobaczyć przeciętnemu turyście. I chciał jeszcze, żebym nie publikował samej biedy na ulicach Nasugbu i rozbitego statku na plaży.

Po wyjściu z domu niemal padłem na ziemię z wrażenia. Przed domem stał Ford Mustang!
I to taki, o jakim marzyłem. Kiedy chodziłem po osiedlach Łodzi od drzwi do drzwi, sprzedając dekodery Cyfry Plus marzyłem, że to wszytko robię, by zarobić kasę, otworzyć własną firmę handlową i pewnego dnia kupić sobie Mustanga.

"(...) nasz gospodarz kupił dla mieszkańców wioski kuter rybacki." (Fot. T.Dworczyk)

Gościu zaprosił mnie do przodu! Paulina usiądzie z przodu w drodze powrotnej. Miała ona  jechać pierwsza, ale to ja prawie „posikałem się” z zachwytu. Przejechałem się Mustangiem z moich marzeń.

Dojechaliśmy do portu i „zaokrętowaliśmy się”. Okazało się, że miała to być wyprawa na dwie łodzie. Krzysztof ze Szczecina na jednej z nich, razem ze swoimi ulubionymi podróżnikami, do tego kapitan i fotograf. Na drugiej łodzi znaleźli się filmowcy, którzy przy pomocy dronów nagrywali piękno wybrzeża Nasugbu. W ciągu kolejnych pięciu godzin zacumowaliśmy na kilku prywatnych plażach, żeby zrobić filmy reklamowe: a to hotelu, a to resortu, albo domów na sprzedaż.

Oczywiście ja nie robiłem niczego. Miałem tylko „chill out”, pływać i prowadzić niekończące się rozmowy „o niczym”. Wszędzie za nami chodzil coraz to inni znajomi "szefa". Robili nam zdjęcia, podawali napoje...

Dwa razy opłynęliśmy willę „prezydencką”. Podpłynęliśmy nawet do statku rybackiego, akurat w momencie wyciągania sieci. Okazało się, że to nasz gospodarz kupił dla mieszkańców wioski kuter rybacki. Ryby z połowu trafiały do jego własnej restauracji, a część zostawała dla mieszkańców, którzy za pracę przy połowach oczywiście dostawali pensje.

Więcej na temat projektu: https://www.facebook.com/podrozzamilion/

Ciąg dalszy nastąpi...

Portal Londynek.net objął patronat nad projektem "Podróż za milion zdjęć".

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 4.4 / 5

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 18.04.2024
GBP 5.0589 złEUR 4.3309 złUSD 4.0559 złCHF 4.4637 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama