Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Podróż za milion zdjęć: Babcia i Chiński Nowy Rok w Tajwanie

Podróż za milion zdjęć: Babcia i Chiński Nowy Rok w Tajwanie
Mój host mieszkał w samym centrum i to przy największej stacji, skąd mogłem dojechać gdzie chciałem i czym chciałem. No i wszystkie znane atrakcje turystyczne, świątynie, posągi, muzea – znajdowały się niemal wokół domu.
Wciąż w Tajwanie - w nadziei na przeżycie wyjątkowego Chińskiego Nowego Roku...
Reklama
Reklama

3 miesiące pracy w Londynie, 7 miesięcy podróży za jedną wypłatę - wszystko jest możliwe! Historia Tomasza Dworczyka ma na celu inspirowanie innych do... wzięcia wyjątkowego urlopu!

Opowieść rozpoczyna się dwa lata temu, jeszcze w Polsce. Zmęczony ciężką pracą w korporacjach, zbierając pieniądze na wymarzony urlop poczuł, że coś w nim pękło. Ile by nie pracował i ile by nie zarabiał, to i tak pieniądze rozchodziły się gdzieś - a to rachunki, a to dojazdy czy podatki... Starczało ledwo na wypad za miasto. Kiedy zapytał szefa o urlop i usłyszał, że w tym terminie nie może nigdzie pojechać, miarka się przebrała - i tak zaczęła się przygoda, a właściwie urlop życia pochodzącego z Koluszek Tomasza Dworczyka. Zobacz, jak to się zaczęło...

Zbudowanie nowego skateparku pochłania ogromne ilości pieniędzy i terenu pod zabudowę. Terenu, który można zagospodarować pod działalność gospodarczą, handlową czy mieszkaniową. Jak jednak mądrym zagraniem jest stworzenie warunków do uprawiania sportu i to bardzo niskim kosztem. A wiadomo, że znacznie więcej ludzi jeździ na deskorolce, niż np. rzuca oszczepem czy skacze o tyczce! No, a Tajwańczycy mają darmowy dostęp do infrastruktury umożliwiającej uprawianie każdego sportu.

Tymczasem na skateparku zebrała się masa dzieciaków, które zaczęły mnie oprowadzać po skate spotach. Miejsce to było gigantyczne i jakby policzyć wszystkie trzy sekcje, to zajmowało powierzchnię wielkości stadionu!

Po kilku godzinach deskorolkowego szaleństwa trzeba było wreszcie udać się na spotkanie z moim hostem z Couchsurfingu. A nie łatwo było znaleźć darmowy nocleg przez neta podczas obchodów Chińskiego Nowego Roku... Wszyscy odpisywali mi, że jadą do rodziny, albo rodzina przyjeżdża do nich, więc bardzo chętnie mnie przyjmą, ale... w innym terminie.

Trudno się dziwić, bo przecież to tak jakby ktoś z drugiego końca świata chciał u was pomieszkać w Wigilię i zostać na całe święta. Co prawda nasza tradycja nakazuje postawić pusty talerzyk na stole dla niezapowiedzianego gościa, ale wiadomo, że w praktyce nikt nikogo do domu nie przyjmie.

Jakimś cudem znalazł się jednak Tajwańczyk, który odpisał, że mnie zaprasza! Chrześcijanin z krwi i kości, wręcz konserwatywny, może dlatego postanowił mnie przyjąć i podstawić pod nos pełną michę.
Couchsurfing w Kaohsiung! Szczęście dopisało mi i tym razem!

Mój host mieszkał w samym centrum i to przy największej stacji, skąd mogłem dojechać gdzie chciałem i czym chciałem. No i wszystkie znane atrakcje turystyczne, świątynie, posągi, muzea – znajdowały się niemal wokół domu.

Następnego dnia mój host zaproponował, żebym zabrał się z nim i jego przyjaciółmi na wycieczkę, a potem w odwiedzimy do jego rodziców i babci na świąteczny obiad u nich. No to miałem do wyboru zostać sam w mieście, albo jechać z nimi do parku narodowego, a potem zobaczyć jak wygląda noworoczna "wigilia"… Jedziemy! Lokalne świątynie mi nie uciekną, a tu ktoś oferuje darmowy transport i michę.

Po zwiedzeniu kilku świątyń za miastem, dotarliśmy do Parku Narodowego Leidishan, gdzie poczułem się jak na Księżycu! Tianliao- Moon World to miejsce pokryte skałami, a podłoże przypomina to ze zdjęć na Księżycu! W rzeczywistości były to wulkany błotne, o których nie słyszałem nawet na lekcjach geografii w liceum. Ale to prawdopodobnie dlatego, że zazwyczaj przebywałem wtedy na skateparku obok.


Teraz miałem okazję nadrobić zaległości i dowiedzieć się dlaczego z ziemi tryskało błotem? Tajwan słynie z trzęsień ziemi, a w tym to miejscu wstrząsy sejsmiczne wzmagały ciśnienie na warstwę wód podziemnych, w wyniku czego następowało gwałtowne ich podniesienie i wypchnięcie uwodnionej mieszaniny piasku i iłu na powierzchnię. Zasiegnąłem informacji z Wikipedii. Innym powodem może być natężenie gazu ziemnego, który też wypycha wody gruntowne na powierzchnię, mieszając je z napotkaną na swojej drodze ziemią.

Moja grupa postanowiła zrobić sobie kilka fotek przy pierwszej skarpie i wrócić do samochodu. Nie weszliśmy nawet na taras widokowy, bo za dużo było schodów do pokonania. Co za lipa!
Najpierw wiozą mnie gdzieś 2 godziny i opowiadają, jakie to miejsce jest super fajne i odlotowe, po czym robimy sobie zdjęcie przy wejściu... i wychodzimy.

Eh, nie miałem prawa narzekać, bo przywieźli tu moje dupsko za darmo. Pozostało obejrzeć sobie w Google, co mnie ominęło.


Kolejnym etapem wycieczki była świątynia na jakiejś górze z widokiem na miasto. Tej świątyni to nie zobaczyliśmy, bo droga była długa i stroma, nawet gorsza niż te schody w parku narodowym... Doszliśmy ledwie do pierwszego przystanku, gdzie mnisi gromadzili uzdrawiającą wodę prosto ze skały. Dosłownie! Zasysali wodę ze skały specjalnymi przyssawkami!

Chciałem sobie kupić jedną butelkę i zobaczyć jak mnie uzdrowi, ale okazało się, że nie można KUPIĆ! Można ją dostać darmo. Dziękówa! Od razu wyzdrowiał mój portfel i to po napakowaniu plecaka wody na następny dzień podróży.

Wiedziałem, że na pewno się nie nadźwigam przy aktywności fizycznej moi nowych przyjaciół. Zresztą zmęczyli się jak na zawołanie i zarządzili przerwę na obiad.

Wjechaliśmy do całkiem wykwintnej restauracji, co wywołało u mnie szybkie przeliczenie siana, czy aby na pewno mogłem sobie pozwolić na udział w tej uczcie. Widząc to, mój host obruszył się: "Schowaj to, jesteś naszym gościem!". W zobowiązaniu za wycieczkę, wożenie mnie i nocleg, chciałem chociaż za żarcie zapłacić. Ale zdecydowanie odmówił.

Kelnerzy przynosili posiłki, stawiali na obrotowy stół i rozpoczęła się wyżerka. Moi towarzysze dbali o to, żebym spróbował wszystkiego po kolei jak przy wigilijnym stole podczas wcinania 12 potraw.
Jak bardzo zawiedziony byłem naszym wypadem za miasto, tak bardzo doceniłem gościnę i azjatyckie specjały.

Żarliśmy chyba ze 2 godziny, aż rozpadał się deszcz i jednomyślnie zadecydowaliśmy, że w taką pogodę to możemy już tylko wracać do domu. Nie miałem prawa narzekać.

Jeszcze tylko odwiedziny u rodziny, a tam pokazali mi dom, ogród, mój pokój (?)... No i babcię mi pokazali. Zasiadłem do rodzinnego stołu. Wtedy właśnie dotarło do mnie, że mój host, podobnie jak wszyscy Tajwańczycy tego dnia, spędzi czas z najbliższymi. CZYLI UTNKĄŁEM TU NA DOBRE!
Okazało się bowiem, że nie wracamy do miasta, nie będę w samym centrum noworocznej imprezy i zamiast tego, będę siedział z rodzicami i babcią przed telewizorem i na szklanym ekranie podziwiał to, co się dzieje teraz w Kaohsiung City! Co za nieporozumienie... Jak zaproponował, że po wycieczce odwiedzimy jego rodzinę to myślałem, że odwiedzimy i wracamy do miasta. A NIE, że ZOSTAJEMY NA WSI. Przed telewizorem...

No, gdybym to wiedział, wybrałbym spanie na ulicy, byle w mieście. Specjalnie po to przejechałem cały Tajwan, żeby przeżyć Sylwester w Kaohsiung!

Najgorzej było o północy! Wszędzie dookoła rozlegały się wystrzały fajerwerków, piski i krzyki! Nawet w telewizorze! Wszędzie, tylko nie w tym domu. No chyba że liczyć donośny pierd babci. Poważnie!
Dotarło do mnie, że straciłem szansę na tajwańskie obchody chińskiego nowego roku, chociaż przyjechałem przed czasem, to mnie ominął...

Ze “szklankami w oczach” patrzyłem się w ten telewizor i pewnie bym się popłakał, gdyby nie kolejny pierd babci… A miały być zdjęcia noworocznej imprezy, miały być piękne foty z pokazów fajerwerków i ujęcia roztańczonych ludzi. Wszystko miało być, tylko nie taka załamka.

Kolejna salwa babci nawet mnie rozbawiła. Śmiech przez łzy... Poszedłem spać.

Następnego dnia z rana oznajmiłem, że niezależnie od ich planów wracam do miasta. Gospodarz podrzucił mnie na stację, skąd pociągiem miejskim dostałem się do centrum Kaohsiung. Prawie dwie godziny spędziłem w pociągu zatłoczonym jak londyńskie metro.

A po wyjściu ze stacji było jeszcze gorzej. Miliony ludzi. Dosłownie! MILIONY ludzi na ulicach miasta. Zapadła więc szybka decyzja, żeby pojechać do najsłynniejszej tajwańskiej świątyni buddyjskiej - Fo Guang Shan.

C.d.n.

Więcej na temat projektu: https://www.facebook.com/podrozzamilion/

Portal Londynek.net objął patronat nad projektem "Podróż za milion zdjęć".

Zdjęcia autorstwa Tomasza Dworczyka.

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 6 / 8

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 18.03.2024
GBP 5.0343 złEUR 4.3086 złUSD 3.9528 złCHF 4.4711 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama