Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Pijawka, brudny pokój - i kilka powodów, dla których Muang Ngoi to moje miejsce w Laosie

Pijawka, brudny pokój - i kilka powodów, dla których Muang Ngoi to moje miejsce w Laosie
Jak się okazało, najlepsze zostawiłam sobie na koniec. Muang Ngoi to licząca zaledwie ok. 700 mieszkańców miejscowość w północnym Laosie. Do 2013 roku można było do niej dotrzeć jedynie łodzią - nie było drogi! Ograniczony był również dostęp do elektryczności. O internecie w takich okolicznościach aż głupio wspominać...
Reklama
Reklama

Kilka lat temu jednak Muang Ngoi została częścią szlaku turystycznego Banana Pancake Trail i od tamtego czasu wiele się tu zmieniło. Jest droga, jest prąd, jest internet. Niezmienne zostały zapierające dech w piersiach widoki i niesamowiy spokój tego miejsca.

Nie bardzo chciało mi się opuszczać Nong Khiaw, bo szczerze wątpiłam, że w Laosie mogę zatrzymać się w jeszcze lepszym miejscu. Jednak gdy po godzinnej podróży łodzią (małą i chwiejną tak bardzo, że żołądek podchodził mi do gardła) dobiliśmy do brzegu Muang Ngoi wiedziałam już, że najpiękniejsza miejscowość w Laosie ma sporą konkurencję.

Choć może konkurencja to nie do końca trafne określenie. W sumie obie miejscowości są do siebie bardzo podobne: jeśli ktoś pokocha Nong Khiaw, z pewnością pokocha też Muang Ngoi i odwrotnie – dlatego lepiej jeśli powiem, że obie miejscowości się wspaniale uzupełniają. I jeśli lubisz spokój, dziką przyrodę, punkty widokowe i inne aktywności outdoroowe, po prostu nie siedź 9 dni w Luang Prabang – skróć pobyt tam do minimum (po prawdzie wystarczy że odwiedzisz wodospady), dzięki czemu zaoszczedzisz czas i odwiedzisz i Nong Khiaw, i Muang Ngoi.

Czy trzeba rezerwować nocleg w Muang Ngoi wcześniej?

Nie trzeba. A powiedzialabym, że wręcz nie można. Internet co prawda już tu dotarł, ale ofert na portalach z noclegami jest tyle co kot napłakał, w dodatku w bardzo zawyżonych cenach. Natomiast jak tylko łódź z turystami dobije do brzegu, miejscowi sami Cię znajdą i zaproponują nocleg.

Mnie tak znalazł Gabriel, Szwed, który ożenił się z miejsową Laotanką, założył z nią rodzinę i prowadzi (jak mi się wydaje) bardzo dobrze prosperujący biznes w postaci guesthouse’u i restauracji. Podczas researchu natknęłam się już na informacje o nim, całkiem pozytywne, więc postanowiłam skorzystać z jego oferty.

No i skoro ten blog ma pomagać innym planować ich wakacje, muszę przyznać, że nie polecam noclegów u Gabriela. Szybko zorientowałam się, że pokój jest sprzątany bardzo po macoszemu (Laotanka z mała miotełką udająca, że zbiera kurz) a pościel w sumie nie wiem, jak rzadko zmieniana – na pewno rzadziej niż trzy noce, które tam spędziłam (Na szczęście mam swój jedwabny śpiwór) – Fuj!

To co polecam u Gabriela i jego żony to restauracja i śniadania w formie bufetu. (Mam nadzieję, że o higienę w kuchni dbają bardziej niż o higienę w pokojach, ale nie wnikałam – czasem lepiej nie wiedzieć :P). Tak czy inaczej te śniadania były obłednie pyszne! Przez co przez trzy dni z rana jadłam tyle naleśników i gofrów z czekoladą, że przez resztę dnia raczej toczyłam się, niż chodziłam i nie byłam w stanie zjeść już ani obiadu, ani kolacji.

Co można robić w Muang Ngoi?

Podobnie jak w Nong Khiaw, są tu dwa fantastyczne punkty widokowe. Pierwszy z nich jest dziecinnie prosty (jakieś pół godzinki wspinaczki) drugi z kolei… dał mi w kość. Uważam się za dość wysportowaną dziewczynę, ale podczas tej wspinaczki musiałam naprawdę ze sobą walczyć, aby z niej nie zrezygnować. Niesamowity upał, pot lejący się strumieniami, koszulka którą można było z tego potu wyżymać i niekończąca się droga ostro w górę. Najgorszy jednak i tak był powrót – w pewnym momencie zgubiłam drogę (jak się później okazało, tego dnia nie nie tylko ja) lądując tuż nad przepaścią. Po pierwsze się wystraszyłam, po drugie musiałam znów wracać się spory kawałek pod górę. Przeklinałam gorzej niż Rick Sanchez. Czy było warto? No mimo wszystko było.

Nie byłabym też sobą, gdybym nie urządziła długiego spaceru po okolicznych wsiach.

Zdecydowanie polecam! Widoki zapierają dech w piersiach. Piękne wioseczki, wspaniale zadbane uprawy, dzika zieleń, jaskinie i inne zdumiewające formacje skalne, piaszczyste dróżki, rzeczki, stadka krów… jest co oglądąć.

Podczas spaceru niestety spotkała mnie też niemiła przygoda, to znaczy w pewnym momencie przez drogę przepływała rzeczka. Trzeba było zdjąć buty i przez tę rzeczkę przejść. Zajęło mi to jakieś piętnaście sekund. I podczas tych piętnastu sekund… na wysokości kolana, przykleiła się do mnie pijawka! Co gorsza, zauważyłam ją dopiero po jakiejś godzinie! (Miałam na sobie długie spodnie). Gdy ją zobaczyłam zrobiło mi się naprawdę, naprawdę niedobrze. Przyznaję, rozdeptałam to obrzydlistwo na krwawą miazgę. Dwa dni mi zajeło, aby dojść do siebie i o niej zapomnieć.

Ktoś może powiedzieć:

No dobrze Lena, najpierw mieszkałaś w brudzie, potem mało nie umarłaś śmiercią tragiczną spadając w przepaść, a na sam koniec uchlała cię pijawka. I mówisz, że Muang Ngoi to twoje ulubione miejsce w Laosie?

Tak! Oczywiście jeśli odjąć te przepaście i pijawki. (Takie rzeczy spotykają mnie, ale mną się nie ma co sugerować :)) Muang Ngoi ma po prostu taki spokój, ciszę i totalny luz, jakiego nigdy wcześniej nie spotkałam. Mam teorię, w której każda miejscowość ma swoją energię, mniej (Bangkok) lub bardziej (Barcelona) pozytywną. I według mnie Muang Ngoi ma najbardziej pozytywną energię spośrod wszystkich miejsc, w których do tej pory byłam. To takie miejsce, gdzie zupełnie naturalną czynnością wydało nam się (nam, czyli osobom z którymi dzieliłam ten brudny pokój u Gabriela) wyjście w środku nocy na pomost, rozłożenie koca i godzinne wpatrywanie się w księżyc i gwiazdy…

Zbliżał się jednak pierwszy marca. Pierwszego marca rozpoczynała się ważność mojej wietnamskiej wizy. A pobyt w Wietnamie chciałam wykorzystać maksymalnie. Dlatego po kilku dniach w Muang Ngoi, nie bez ukłucia żalu w sercu, wzięłam łódź do Muang Khua (co zajęło cały dzień) a stamtąd już – autobus do Wietnamu. Jak się szybko okazało, Laos był tylko początkiem mojej przygody…

Co było dalej? Śledź mnie na Facebook Page, gdzie zawsze wrzucam najnowsze posty.

Autor zdjęć: Magdalena Jeż

www.upandhere.rocks – czyli Polka w podróży solo po Azji Południowo-Wschodniej. Opisy, zdjęcia, przydatne informacje, ciekawostki. Zapraszamy na bloga.

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 4.45 / 11

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 29.03.2024
GBP 5.0300 złEUR 4.3009 złUSD 3.9886 złCHF 4.4250 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama