Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Od paneli podłogowych do McDonalda, czyli jak zbliżałem się do końca pobytu w Australii

Od paneli podłogowych do McDonalda, czyli jak zbliżałem się do końca pobytu w Australii
Australii końca nie widać... (Fot. FB/ Tomasz Dworczyk)
Woda o temperaturze 15 stopni. Wleźć wlazłem, chociaż tylko raz podczas zabawy z psem. Owczarek niemiecki Ewy, który wszędzie nas oprowadzał, nie miał oporu, by pławić się w lodowatej wodzie. Wkrótce wyruszamy na podbój Great Ocean Road. Nim jednak do tego dojdzie, czeka nas wykończeniówka i pomoc przy wyposażeniu willi.
Reklama
Reklama

Trzy miesiące pracy w Londynie, 7 miesięcy podróży za jedną wypłatę - wszystko jest możliwe! Historia Tomasza Dworczyka ma na celu inspirowanie innych do... wzięcia wyjątkowego urlopu!

Opowieść rozpoczyna się ponad dwa lata temu, jeszcze w Polsce. Zmęczony ciężką pracą w korporacjach, zbierając pieniądze na wymarzony urlop poczuł, że coś w nim pękło. Ile by nie pracował i ile by nie zarabiał, to i tak pieniądze rozchodziły się gdzieś - a to rachunki, a to dojazdy czy podatki... Starczało ledwo na wypad za miasto. Kiedy zapytał szefa o urlop i usłyszał, że w tym terminie nie może nigdzie pojechać, miarka się przebrała - i tak zaczęła się przygoda, a właściwie urlop życia pochodzącego z Koluszek Tomasza Dworczyka. Zobacz TUTAJ, jak to się zaczęło... A tymczasem zobaczmy, co jeszcze spotkało Tomasza podczas pobytu w Australii... (Sprawdź poprzedni odcinek tej opowieści TUTAJ.)

W weekendy Ewa i Andrew zapraszali nas do swojego domku przy plaży na wieczór przy pizzy! W ogrodzie mieli prawdziwy włoski piec, zbudowany przez Andrew. Była to najpyszniejsza pizza świata. I nie mogło być inaczej - Andrew – Włoch z pochodzenia, gwarantował najlepsze składniki: oliwki, jakich nigdy nie jadłem i domowej roboty wino.

Nagle zatęskniło mi się za Europą, a w głowie pojawił się pomysł, by zrobić tripa po wszystkich zakątkach Italii.

Nadal jednak nie było końca roboty. Ręce od trzech tygodni pomalowane były coraz to nową substancją, która nie schodziła, a jedynie pokrywała się kolejną warstwą. Rozpadły się buty DC, które miałem na deskorolkę i które przeżyły 18 miesięcy podróży. Kilka dni na budowie... i obuwie poległo. Ciuchy też nie przetrwały bez szwanku. Ewa i Andrew dali mi jednak nowe ubrania, spodnie, a nawet telefon. Dla takich ludzi aż chciało się pracować.

Ostatnie dni spędziliśmy szorując panele z kleju, farb i innych, praktycznie nie do zlikwidowania, zabrudzeń. Fugi w oknach szorowaliśmy szczoteczkami do zębów, a beton z kafelków usuwaliśmy nożem, szpachelką... i szmatką nasączoną białym winem. To była frajda! Jeden kieliszek na posadzkę, drugi w siebie i szorujesz, aż zejdzie. Oczywiście trzeba było uważać, żeby niczego nie porysować.

Nigdzie nie ma tak gwieździstego nieba, jak w Australii. (Fot. Tomasz Dworczyk/ Podróż za Milion Zdjęć)

Kiedy ukończyliśmy prace budowlane i porządkowe, przyszedł czas na meblowanie i stylizowanie wnętrz. Gustownie urządzone, znacznie podnosiły wartość willi.

Wtedy pojawiła się na horyzoncie Linda. Laska wchodzi do pustego pomieszczenia i wie dokładnie co i gdzie powinno stać, w jakim stylu, jaką kolorystykę dobrać. Artystka wnętrz, jak się patrzy.

W pewnym momencie urządzania posesji, dzwoni telefon. To siostra Lindy – Luciana, która z płaczem informuje, że wydarzyła się tragedia! Wszyscy porzuciliśmy narzędzia. Nastała cisza. Staliśmy w oczekiwaniu na straszne wieści, gdy okazało się, że nie żyje Różna. Luciany kot zasnął w pralce i „przekręcił się” podczas wirowania. Szkoda sierściucha, ale wszycy odetchnęli z ulgą, że nie chodzi o członka rodziny.

Linda próbowała uspokoić siostrę. Zażartowała nawet, że ma jeszcze siedem puchatych kotów, które wymagają prania. W końcu jednak rozhisteryzowana Luciana, dostała od matki „z liścia” na uspokojenie. Tragikomedia!

Linda z Ewą, przy naszej pomocy w targaniu mebli, ukończyły stylizację willi. Przyszedł czas, by oblać ukończony projekt. Oprócz szampana (może wina, albo nawet prosecco) Mc Donald na „zagryzkę”.

Paulina miała okazję prowadzić Jaguara Lindy, w drodze do McDonalda. Samochód, zamiast skrzyni biegów, miał pokrętło jak do regulacji głośności w radiu. A pedał gazu był tak lekki, że wyprzedzała wszystkich, przy okazji łamiąc prawo. Grzała 110 km na godzinę w strefie ograniczenia do 50 km/h. Linda powiedziała nam wówczas, że w Australii za przekroczenie prędkości powyżej 5km/h grozi mandat. A za wykroczenie, którego dopuściła się Paulina, idzie się prosto do więzienia. Na szczęście nie złapano nas i dotarliśmy bezpiecznie do Maca, by móc powrócić z żarciem, na ostatni wspólny posiłek .

Great Ocean Road. (Fot. FB/Tomasz Dworczyk)

Nasza pomoc miała trwać jakieś dwa tygodnie. W sumie jednak zostaliśmy miesiąc. A sam pobyt w Australii przeciągnął się do pół roku.

Nadszedł wreszcie czas, by w końcu przetrzeć kontynent, zobaczyć słynną Great Ocean Road, odwiedzić parki narodowe i wgapiać się w miliony gwiazd ponad Klifami Dwunastu Apostołów. Przepracowaliśmy większość czasu, żeby na koniec wizy mieć zorganizowany budżet na kolejny rok podróży i móc ze spokojną głową ruszyć w trasę. Jednocześnie na pracy zszedł nam czas w oczekiwaniu na wiosnę.

I tak już jest na tym świecie, że na każde sto napotkanych osób zawsze znajdzie się jakiś procent takich, które obrzydzą ci życie i kilka takich, które twoje życie zmienią na dobre. Barbara, w zamian za drobną pomoc w ogrodzie, zabrała nas do chińskiej restauracji na ekskluzywne danie, jakiego na oczy wcześniej nie widziałem. Tom i Russel, w podzięce za wykonanie kilku niewymagających prac, zabrali nas na Gorące Źródła - najpopularniejszą atrakcję nadzianych ludzi na Mornington Peninsula. Tam w końcu wszystkie nasze stawy, ścięgna i cały szkielet mógł się zregenerować, a z rąk ostatecznie zniknęły nawarstwione chemikalia.  

Największa niespodzianka czekała na nas jednak na koniec pobytu. Ewa, Andrew, Linda, a nawet sąsiedzi, u których pomagaliśmy od czasu do czasu, zaskoczyli nas bardzo. Wiedzieli, że chcemy uderzyć na Great Ocean Road, więc w ramach podziękowania i pożegnania, wręczyli nam namiot, śpiwory, koce, kuchenki i całe niezbędne wyposażenie do kempingu w Australii!

Pozostało tylko wynająć samochód, co okazało się zaskakująco tanie. I w drogę. Znowu pewnie odetnie mnie od świata na jakiś czas. Dlaczego? Opowiem po powrocie. Sieee maaa!

Great Ocean Road - droga o długości 243 km, biegnąca wzdłuż południowo-wschodniego wybrzeża Australii, pomiędzy miastami Torquay i Allansford w stanie Wiktoria; wraz z położonymi przy niej parkami narodowymi oraz charakterystycznymi obiektami, jest to największy na świecie pomnik ofiar wojny. Wybudowany przez żołnierzy, w hołdzie poległym kolegom, w latach 1919-1932.

Więcej na temat projektu: https://www.facebook.com/podrozzamilion/

Ciąg dalszy nastąpi...

Portal Londynek.net objął patronat nad projektem "Podróż za milion zdjęć".

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 5.83 / 6

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 28.03.2024
GBP 5.0474 złEUR 4.3191 złUSD 4.0081 złCHF 4.4228 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama