Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Krystyna Mazurówna: "Sami jesteśmy uchodźcami"

Krystyna Mazurówna:
Krystyna Mazurówna lubi odważne stylizacje. (Fot. Arch. prywatne K. Mazurówny)
Nietuzinkowa postać polskiego show businessu, wybitna polska tancerka, autorka kilku książek odwiedziła Londyn z okazji wydarzenia pod nazwą "Kobieta Szamanka, czyli kobieta przekraczająca granice". Krystyna Mazurówna, bo o niej mowa, to także wyjątkowa rozmówczyni.
Reklama
Reklama

Chociaż jest już babcią, to trudno nie zwrócić na nią uwagi – Pani Krystyna, jak na prawdziwą artystkę przystało, ma bowiem oryginalny image, nienaganny makijaż i kolorowe włosy. Lubi nietuzinkową biżuterię i nie przepada za markowymi rzeczami. Uwielbia za to zakupy na Camden Town, dlatego zawsze z przyjemnością odwiedza Londyn.

O „byciu uchodźcami”, patriotyźmie, swojej filozofii życia i najnowszej książce opowiada w rozmowie z Adrianą Chodakowską.

Mieszka Pani w Paryżu, jak sama Pani twierdzi żartobliwie, „tymczasowo od 50 lat” - to jest jednak blisko Londynu. Często Pani odwiedza brytyjską stolicę?

Krystyna Mazurówna: - Tak, w zależności od tego, jak mnie tu zapraszają. Ostatnio byłam u Was ze 2 lata temu na promocji mojej książki, przedtem bywałam częściej, a powodem były wizyty na Camden Town. Uwielbiam tamtejszy styl i tamtejsze sklepy. Uwielbiam też sam Londyn, bo jest bardzo różnorodny, trochę tak jak Paryż. W zależności od tego, w której dzielnicy się jest, od ludzi, których się spotyka, ma on bardzo różne twarze i to jest wspaniałe, bo można zrobić sobie wybór, a wybór jest najprzyjemniejszy w życiu.

Napisała Pani kilka książek, a ostatnia z nich pt. „Nasi za granicą”dotyczy emigrantów. Co może Pani o niej powiedzieć?

- Jest to książka, która opisuje autentyczne losy wielu moich znajomych - bliższych lub dalszych - którzy przyjechali na chwilę, a potem zostają na stałe – jak to bywa z wieloma ludźmi, którzy wyjeżdżają za granicę. Albo takich, którzy przyjechali na stałe, a nic im się nie udaje i wszystko idzie jak po grudzie. Dokładnie tego nie analizuję, ale czytelnik może sam wysnuć wnioski – to są ludzie, którzy mieszkają w Paryżu, w Nowym Jorku, w którym pracowałam przez 15 lat, a także w Brukseli czy Genewie. Londyńczyków akurat nie mam, chyba muszę napisać następną książkę o Polonii w Londynie...

Wybitna polska tancerka była solistką Casino de Paris. (Fot. Arch. prywatne K. Mazurówny)

Myślę, że byłby to świetny temat, bo tu też niesamowite historie się zdarzają...

- Ale na pewno jest jakiś wspólny mianownik dla tych wszystkich miejsc, do których wyjeżdżamy... Jesteśmy przecież wszędzie, bo Polska jest krajem największej liczby uchodźców – nie tych, których przyjmujemy, bo nie chcemy przyjąć nawet pół uchodźcy, ale tak naprawdę my sami jesteśmy uchodźcami. Je jestem takim uchodźcą, który od 50 lat się „wkupia” w świat zachodni.

Pani podchodzi jednak do tematu emigracji w taki sympatyczny sposób, bo z jednej strony mówi Pani, że „tymczasowo 50 lat mieszka w Paryżu”, z drugiej używa w stosunku do siebie terminu „uchodźca”. Chciałabym jednak zapytać o to na poważnie...

- Ale to jest bardzo poważne, może brzmi tak lekko...

A jak Pani się z tym czuje? Zauważmy, że szczególnie po 2004 roku, kiedy wielu z nas wyjechało do różnych krajów Europy, ale i poza nią, wielu Polaków postrzeganych jest jako „zdrajcy”, którzy nie są patriotami. Nie uważa Pani, że pojęcie „patriotyzm” i w ogóle podejście do spraw związanych z naszym krajem trochę ostatnio się przewartościowuje?

- Miejmy nadzieję. Dla mnie w ogóle patriotyzm to jest wada, a nie zaleta, to rodzaj szowinizmu. Znam wielu Polaków, którzy wyjechali po 1981 roku z kraju, ja jestem jeszcze z tej starszej emigracji, i to trochę wbrew mojej woli. Myślę, że mamy wszyscy jakąś wspólną cechę polegającą na tym, że żeby żyć w innym kraju, trzeba zmienić zwłaszcza mentalność, a to jest najtrudniejsze, bo nie wiadomo dokładnie co to znaczy. Nowe warunki i otoczenie powoli jednak dokonują w nas tej przemiany.

Jeśli chodzi o mnie, to mówię o sobie zawsze, że jestem Polką, która mieszka w Paryżu, a która kocha Nowy Jork, ale właściwie wszędzie czuję się dobrze – w Londynie też, i także w Polsce. Wprawdzie ubolewam nad stanem Polski w tej chwili, ale jest to mój kraj rodzinny, jest to język, który najlepiej opanowałam i mam zwłaszcza wspólną przeszłość, historię z tymi wszystkimi ludźmi, którzy żyją w Polsce czy poza nią.

Teraz określenie „zdrajcy”, o którym Pani wspomniała, jest mniej drastyczne, ale w moich czasach - kiedy się nie wyjeżdżało z Polski, tylko się uciekało - pytaliśmy siebie nazwajem: „kiedy uciekłeś? W którym roku?” Dla mnie to pojęcie było jakieś dziwne, bo ja nie uciekłam i nie chciałam wyjeżdżać, ale ówczesny rząd mnie zmusił.

Jak to było?

- Miałam swój zespół baletowy, który się nie podobał, bo był „nie po linii”, tańczyliśmy zbyt nowocześnie i to było podejrzane. Traktowano to prawie jak działalność polityczną, chociaż taniec według mnie nie ma wiele wspólnego z działalnością polityczną. W pewnym momencie postawiono mi takie ultimatum, że jeśli opuszczę granice kraju, to moi tancerze zostaną zwolnieni z odbycia służby wojskowej, a jeśli nie, to przez 3 lata będą musieli ją odbywać. Więc w 1968 roku wyjechałam.

Mówiłam więc wówczas „uciekłam”, a Francuzki, Angielki, Amerykanki, które wówczas spotykałam, mówiły: „To dziwne, a ja nie uciekałam, wsiadłam w samolot i przyjechałam, a wy wszyscy jak takie szczury z tonącego okrętu”...

Na szczęście zmieniło się to pojęcie, ale taki patriotyzm fałszywie pojęty zostaje, trwa...

"Kocham Camden Town" - przyznaje Pani Krystyna. (Fot. Arch. prywatne K. Mazurówny)

Mówiła Pani wcześniej dyplomatycznie, że ubolewa nad tym, co się teraz dzieje w Polsce. W jednym z ostatnich wywiadów z Łukaszem Jakóbiakiem powiedziała Pani, że do tej pory myślała Pani, że w Polsce panuje średniowiecze, ale teraz to już jest epoka kamienia łupanego...

- Tak, idziemy mocno w tym kierunku... Abstrahując od spraw czysto politycznych, bo nie jestem koneserem w tej dziedzinie i niezbyt się tym interesuję, bo jest to temat bolesny - Polska dochodziła do poziomu krajów cywilizowanych czy bardziej rozwiniętych, a teraz są podejmowane jakby kroki wstecz, wszystko się cofa...

Ma Pani na myśli tę naszą tzw. mentalność, którą trudno zdefiniować?

- Mentalność może się nie cofa, ale są proste środki, które manipulują ludźmi, aby głosowali na rządzącą klasę, a nie na jakąś inną partię. To takie trochę oburzające i dla mnie smutne, że właściwie dużo się mówi o demokracji, o niepodległości, a ja tymczasem demokrację postrzegam jako coraz słabszą, bo wszystko jest wskazywane autorytatywnie z góry i tylko tak należy myśleć czy działać...

Zbliżamy się do daty bardzo patriotycznej – 11 listopada, setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Jak Pani to odbiera?

- Boję się trochę takich pompatycznych rocznic, bo moje dzieciństwo spędziłam na świętowaniu 1 Maja i 22 Lipca. Teraz bardzo lubię świętować 1 maja, bo we Francji jest to święto konwalii - jedyny dzień w roku, kiedy na wszystkich ulicach można sprzedawać te kwiaty nie mając uprawnień handlowych. Pełno dzieci oraz ludzi ze wsi je sprzedaje - i to jest wspaniałe, bo ładnie pachnie, wszyscy się cieszą i kupują te konwalie. To nie to, co kiedyś w Polsce, kiedy na pochodach pierwszomajowych sprawdzano listę obecności i kary były za to, że się nie poszło... Dlatego dla mnie wszelkie obchody brzmią sztucznie i podejrzanie.

A jeśli chodzi o 100 lat niepodległości, to może to zabrzmi obrazoburczo, ale z tego co mnie nauczono na historii, to przez te 100 lat nie byliśmy tak bardzo niepodlegli, bo siedzieliśmy albo pod jednym, albo pod drugim butem. Miejmy nadzieję, że kiedyś definitywnie to się zmieni i trzeba to zmienić.

Przyjechała Pani teraz do Londynu, by podczas warsztatów „Kobieta Szamanka” dać wykład zatytułowany „Wszystko zależy od nas”. Brzmi niezwykle optymistycznie.

- Mam dość prostą teorię, że wszyscy jesteśmy kowalami własnego losu i że to, w którym miejscu życia się znajdujemy, zależy wyłącznie od nas. Oczywiście, są jakieś czynniki zewnętrzne, jakieś przypadki, wypadki itd., ale jeżeli jest silna motywacja i silny kręgosłup, to można wszystkiego dokonać i każdy z nas jest tam, gdzie właśnie chciał dojść.

A jak postrzega Pani obecnie panujący na świecie trend związany z rozwojem duchowym i tym, że ludzie starają się być coraz lepsi?

- A jest Pani pewna, że ludzie starają się być coraz lepsi?...

Myślę, że ci, którzy nad sobą pracują, jak najbardziej – chcę wierzyć, że tak.

- Ja też chcę w to wierzyć. Między innymi dlatego tu przyjechałam, żeby uzyskać poparcie dla tej teorii. To jest wspaniałe - trzeba zacząć od siebie, zaakceptować swoje wady, aby móc je naprawić i można się zmieniać na coraz to lepszego człowieka.

Bardzo dziękuję za rozmowę i zapraszamy częściej do Londynu!

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 6 / 6

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 18.04.2024
GBP 5.0589 złEUR 4.3309 złUSD 4.0559 złCHF 4.4637 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama