Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Autorka "Stulecia Winnych": Dwukulturowość to bogactwo i obciążenie

Autorka
Pisarka podczas zwiedzania Dublina. (Fot. Shamek w Dublinie)
Pisarka Ałbena Grabowska gościła w lutym w Dublinie. Do stolicy Irlandii przyjechała na zaproszenie polskiej biblioteki Biblary. Autorka "Stulecia Winnych" pełniła rolę przewodniczącej jury V Konkursu na Najpiękniejszy Wiersz Miłosny, któremu patronował portal Londynek.net.
Reklama
Reklama

Zacznijmy od korzeni – od Pani bułgarskiego pochodzenia. Nosi Pani piękne imię, które w tym języku oznacza kwitnąca jabłoń. Nas tutaj w Irlandii bardzo interesuje to zagadnienie dwujęzyczności, kształtowania się człowieka wychowanego przez rodziców dwóch różnych narodowości. Jak Pani było jako dziecku Polaka i Bułgarki w Polsce?

Ałbena Grabowska: - To było jednocześnie i łatwe, i trudne. Łatwe, bo zawsze jest dobrze mieć więcej korzeni. Po prostu czerpie się więcej z dwóch kultur niż tylko z jednej. Jednak z drugiej strony to też ogromnie ogranicza, ponieważ człowiek się miota między jedną kulturą a drugą, między jednymi korzeniami, a drugimi; miewa okresowo więcej obowiązków niż przyjemności w związku z tą dwukulturowością.

U mnie to było tak, że nigdy nie mieszkałam w Bułgarii, zawsze chodziłam do szkoły w Polsce. Mimo to bardzo dobrze mówię po bułgarsku - z mamą do tej pory rozmawiam wyłącznie w tym języku. Do końca szkoły podstawowej każde wakacje spędzałam w Bułgarii. Nie można było jechać gdzie indziej, bo trzeba było być tam i odwiedzać całą rodzinę. Wszyscy na to czekali. W pewnym momencie to było dosyć ograniczające, jednak z punktu widzenia mnie już dorosłej, zaowocowało to ogromnym bogactwem, które było we mnie i wspomnieniami, które przyczyniły się między innymi do tego, że w ogóle zaczęłam pisać. Gdyby nie bułgarskie korzenie - gdyby nie pomysł, żeby przedstawić dzieciom to dziedzictwo, opowiedzieć o tożsamości, o moim kraju lat dziecinnych - to nie byłoby ani mojej pierwszej książki “Tam, gdzie urodził się Orfeusz”, ani pewnie też kolejnych.

Z jakich elementów kultury bułgarskiej czerpała Pani swoje inspiracje?

- Moja rodzina pochodzi z Rodopów (pasmo górskie hercyńskiego Masywu Rodopskiego w południowej części Półwyspu Bałkańskiego). W każdej kulturze górale uważają się za nieco lepszych niż ludzie z nizin. Rodopy są dla Bułgarów szczególne. Są to góry, które Bułgaria dzieli z Grecją. Tam według legendy urodził się mityczny Orfeusz, tracki bóg, który według Bułgarów – i jak też tak uważam, ponieważ dużo szukałam na jego temat – był postacią historyczną. Był księciem trackim. To jest taka szczególna osoba, pierwszy bard, który wywarł i na Bułgarów ogromny wpływ.

W tej kulturze i szczególnie w Rodopach są rzeczy, których nie ma nigdzie na świecie. Chociażby słowo jogurt, które jest typowo rodopskim słowem i te bakterie są rodopskie. Pochodzi stamtąd także charakterystyczny śpiew biały, który kiedyś był tylko bułgarski, natomiast teraz można go usłyszeć w różnych kulturach i różnych momentach, na przykład u Gorana Bregovica. Jest to ogromnie popularny dziś śpiew i bardzo stara kultura.

Też, jeśli chodzi o samą literaturę, słowo, o dialekt rodopski, w którym wzrastałam – mnie to szalenie imponowało, że rozumiem moją babcię i jej koleżanki i potrafię tak samo mówić. Dziś młodzi ludzie już tego nie doceniają. Kojarzy im się to z czymś, co było dawniej, i co lepiej żeby nie wracało. Region ten ma także swoją bardzo charakterystyczną kuchnię. Starałam się czerpać z tego wszystkiego, z czego się tylko dało...

Z wykształcenia jest Pani lekarką, doktorem nauk medycznych ze specjalizacją w neurologii i epileptologii na Warszawskiej Akademii Medycznej. Czy w swojej twórczości korzysta Pani z doświadczeń z pracy lekarza? Bo wiem, że nadal przyjmuje Pani w przychodni w swoim rodzinnym Brwinowie.

- Tak, bardzo korzystam. Na przykład napisałam bajkę terapeutyczną "O małpce, która spadła z drzewa", dla dzieci chorych na padaczkę. To była taka bajeczka, która miała oswajać dzieci z tą chorobą, tłumaczyć czym jest padaczka, jak można się przed nią bronić, jak radzić sobie z piętnem choroby przewlekłej. Również moje książeczki dla dzieci zawierały te motywy. Ich akcja rozgrywała się w grze komputerowej, która była usytuowana w ludzkim mózgu.

We wszystkich moich książkach jest mnóstwo medycyny, mnóstwo chorób, ponieważ po prostu wiele lat pracowałam na oddziale klinicznym i przyjmowałam chorych także w przychodni. Ponadto jeździłam z wykładami jako nauczyciel akademicki. Pisząc o codzienności, korzystam z tego doświadczenia i wiedzy, którą ma każdy aktywny lekarz.

Ma Pani już na swoim koncie szereg pozycji. Kiedy zaczęła Pani o sobie myśleć jako o pisarce? Bo warsztat szlifowała Pani dość długo, zaczynając od pisania porad w takich gazetach jak Tele Tydzień, Claudia, czy Życie na Gorąco.

- Na pewno to nie było wtedy, kiedy pisałam do gazet kobiecych. To była typowa praca zarobkowa. Dorabiałam w ten sposób, ciesząc się, że dla mnie jest to łatwe, że umiem tak pisać i że mogę korzystać ze swoich zdolności. Zawsze dobrze pisałam, byłam nawet laureatką olimpiady polonistycznej. Jednak nie sądziłam, że zostanę pisarką. Stało się to bardziej przypadkiem, gdy wpadłam na pomysł, aby opisać dla swojego potomstwa mój kraj lat dziecinnych. Chciałam, aby ta pozycja wyglądała jak prawdziwa książka, poprosiłam więc znajomego, żeby mi ją złamał i zaprojektował okładkę. Jemu ten tekst bardzo się spodobał i zaczął mnie namawiać, abym go wysłała do wydawnictw. Tak się złożyło, że oficyny podchwyciły “Orfeusza”.

Później, niezależnie, przyszła propozycja napisania bajki terapeutycznej. Akurat miałam już gotową bajkę napisaną na prośbę mojego syna, o chłopczyku takim jak on. Te pierwsze książki zatem wydawałam tak trochę poza mną. Nie starałam się dotrzeć na rynek wydawniczy. Nawet nie wiedziałam, że tak trudno jest się przebić.

Trudno mi powiedzieć, kiedy przyszedł ten moment, że zaczęłam mówić o sobie “pisarka”. Właściwie mogłam to zrobić już po “Orfeuszu” – bo książkę wydałam, była w księgarniach, odniosła sukces Natomiast taki moment, kiedy zaczęłam być rozpoznawana i kiedy to pisanie przyniosło mi wybitne korzyści i gdy zaczęłam być kojarzona, być we wszystkich bibliotekach, zaczęłam mieć bardzo wielu czytelników, którzy czekali na kolejne książki - nastąpił po pierwszym tomie “Stulecia Winnych”.

Pani powieści obyczajowe podobają się w szczególności kobietom. W 2014 roku została Pani ambasadorką akcji “Solidarność kobiet ma SENS”, a w 2015 została Pani wyróżniona nagrodą Pióro na Festiwalu Literatury Kobiecej, za pierwszą część sagi “Stulecie Winnych”. Czy pisanie dla kobiet to Pani świadomy wybór?

- Zauważyłam, że o wiele łatwiej tworzy mi się postaci kobiet, silnych, które biorą los w swoje ręce. Natomiast trudniej mi opisywać mężczyzn. Aczkolwiek też mam bohaterów męskich i to nawet pierwszoplanowych, tak jak Krzysztof z “Lady M”, albo bohaterowie “Stulecia Winnych” i “Alicji w krainie czasów”. Jednak już się utarło, że mam literaturę kobiecą. Widzę po spotkaniach autorskich, że często sala jest pełna kobiet, a mężczyzn przychodzi kilku.

Mam też jednak bardziej męskie książki, na przykład, ku mojemu zdumieniu, oprócz “Stulecia”, które się podoba wszystkim, to panowie bardzo lubią “Alicję w krainie czasów” i “Kości proroka”.

Sagę “Stulecie Winnych” dedykuje Pani dziadkom Grabowskim. Czy w powieści odwołuje się Pani do ich opowieści o tamtych czasach?

- W ogóle nie. Ponieważ dedykowałam “Orfeusza” pamięci mojej babci Katii, to polską sagę o losach Polaków ofiarowałam polskim dziadkom. Mój dziadek był cudownym człowiekiem, ogromnie miłym, bardzo mnie kochającym i bardzo aktywnym. I był też bardzo polski. Znał na pamięć mnóstwo wierszy, piosenek, przepięknie śpiewał Moniuszkę – całe opery “Halka” i “Straszny dwór”. Babcia natomiast była dosyć zimną osobą, która niespecjalnie uczestniczyła w życiu rodzinnym. Dziadkowie nigdy nie opowiadali o swojej przeszłości. O ile w bułgarskich korzeniach jestem w stanie wyliczyć moich przodków bodaj do dziesiątego pokolenia i mam całe drzewo genealogiczne w dwóch wielkich tomach, o tyle o polskiej gałęzi nie wiem prawie nic. Do tej pory się zastanawiam, dlaczego dziadek, taki gawędziarz, nigdy nie opowiadał o wojnie, ani o czasach wcześniejszych.

Pisarka (z lewej) pełniła rolę przewodniczącej jury w konkursie poetyckim Biblary. (Fot. Aniela Nowak)

8 marca rozpocznie się w Telewizji Polskiej emisja drugiej serii “Stulecia Winnych”. Z jakimi uczuciami czeka Pani na premierę? Będzie to seria szczególna, ponieważ wystąpi w niej i Pani, i Pani rodzina, i też śpiewający syn – Franciszek. Zastanawia mnie, czy słuch i głos odziedziczył on właśnie po pradziadku Grabowskim?

- Pewnie tak, choć zarówno po stronie mojej, jak i jego ojca jest w rodzinie mnóstwo muzyków - tak więc ma po kim dziedziczyć.

Nawiązując do pierwszej części pytania – dla mnie ekranizacja jest czymś niezwykłym, powodem do wielkiej radości i satysfakcji, że mogę przeżywać coś takiego, jak przeniesienie na ekran mojej powieści. Tym bardziej że jest to tak pieczołowicie zrealizowana, z takim szacunkiem do tego, co napisałam, z dbałością o wierne oddanie klimatu. Byłam na planie i pierwszej, i drugiej serii, jako konsultant medyczny i jako tak zwany dobry duch i za każdym razem byłam wzruszona rozmowami z aktorami, z reżyserem oraz tym jak wszyscy dokładnie przeczytali książkę, chociaż nie było takiego obowiązku. Tym jak chcieli rozmawiać ze mną na temat swoich postaci, jak bardzo słuchali moich uwag i czerpali z tego, co napisałam.

Przyznaję, że nie mogę się doczekać tej drugiej serii. Zdjęcia skończyły się bardzo późno, bo 28 stycznia, więc teraz trwa szybki montaż.

Franek zagrał w jednej ze scen. Druga seria obejmuje okres od II wojny światowej do 1952 roku i jest tam mało wesołych epizodów, ale poprosiłam, aby jego rola znalazła się w takim właśnie kontekście. Pięknie sobie poradził. Swój udział w realizacji miała też córka Alina - jako statystka – myślę, że to będzie taka wyjątkowa pamiątka na całe życie. Natomiast ja - ponieważ aktorstwo jest moim nigdy nie spełnionym marzeniem, to już w pierwszej części poprosiłam, abym mogła wystąpić. Pozwolono mi i już w drugiej części pojawiam się w dwóch scenach i za każdym razem mówię jedno zdanie. Zatem moje uczestnictwo w “Sadze” ewoluuje, moja rola się rozwija.

W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że dużą inspiracją są dla Pani dzieci. Jest Pani mamą trójki dzieci: Julka, Aliny i Franka. Czego uczy się Pani od swoich pociech? Dlaczego są taką inspiracją dla Pani?

- Bo są naprawdę fantastyczne. Mam dwóch synów i córkę. Z Aliną mam, wydaje mi się, szczególną więź. Bardzo mnie to niepokoiło, gdy miała się urodzić - czy poradzę sobie z córką, czyli z inną kobietą. Wydaje mi się, że mi się udało nie być z jednej strony taką matką zaborcza, a z drugiej strony pouczającą oraz czekającą na to, co dostanę od niej.

Troszkę inaczej jest z synami. Najstarszy uczy mnie wielu rzeczy, głównie cierpliwości, ponieważ jako pierwsze dziecko przeciera szlaki. Jest mu teraz bardzo trudno, ponieważ to jest rok maturalny, a on jest humanistą i trochę gorzej sobie radzi z matematyką. Wszyscy trzymamy za niego kciuki, aby pokonał trudności. Natomiast Franek przeszedł bardzo długą drogę, gdy miał 3 lata ujawniły się u niego całościowe zaburzenia rozwojowe ze spektrum autyzmu. Latami jeździliśmy trzy razy w tygodniu na terapię. Przez 7 lat był pod opieką psychologiczno-psychiatryczną. W październiku ubiegłego roku jednak sam poprosił, żeby mógł sobie radzić ze sobą bez specjalistycznego wsparcia. Pani terapeutka przychyliła się do tej prośby. Zakończenie terapii było ogromnym przełomem, trudniejszym dla mnie niż dla niego, bo on sobie pięknie radzi.

Tak więc dzieci uczą mnie pokory, dostosowywania się, cierpliwości i tego, że nie zawsze jest łatwo. Mam trochę inne podejście do wychowania, niż panuje na Bałkanach. Tam rodzi się potomstwo głównie po to, by później zajmowało się rodzicami, by dostarczało im powodów do dumy, żeby można było się nimi pochwalić. Ja zanegowałam ten model i jednak przygotowuję je dla świata.

Wrócę jeszcze do tematu wychowania dzieci w rodzinach dwóch narodowości. Jakie by Pani miała rady dla rodziców?

- Aby słuchali tych dzieci, nie starali się narzucić im jednej kultury, pozwolili im wybrać. Młodzi ludzie czasami wybierają najlepsze rzeczy z jednego i drugiego dziedzictwa. Czasami matka żąda, żeby to jej język, jej kultura była dziecku bliższa. W ogóle uważam, że nie należy niczego dzieciom narzucać, chociaż pewne granice są ważne. Tak jak Mrożek, uważam, że jak wszystko wolno to nie ma wolności. Jednak emocje, inspiracje, to są bardzo delikatne tematy i dyskusja nad tym, narzucanie swojej woli, oczekiwanie pewnych wyborów, wydają mi się nie do końca na miejscu.

Dziękujemy za spotkanie i rozmowę.

- Ja też bardzo dziękuję za zaproszenie do Irlandii. Jestem ogromnie szczęśliwa i wzruszona. Od razu jak wysiadłyśmy z córką z samolotu, poczułam, że inaczej się oddycha, pełną piersią. Jest tu pięknie, choć widziałyśmy na razie tylko skrawek. Wybieramy się w najpiękniejsze miejsca w Dublinie i okolicach. Zaproszenie tutaj jest dla nas wielkim zaszczytem, jest to moja pierwsza podróż za granicę jako pisarki, więc tym bardziej warta zapamiętania.

Rozmawiały: Aneta Kubas – Londynek.net i Kasia Forest – Hello Irlandia.

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 5.1 / 10

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 28.03.2024
GBP 5.0474 złEUR 4.3191 złUSD 4.0081 złCHF 4.4228 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama