Wielka operacja lotnicza polskiej reprezentacji we Francji
Do Marsylii i Nicei ponad 1000 km, do Saint-Etienne ponad 700 km, a do podparyskiego Saint-Denis - ok. 500 km. Takie odległości musieli już pokonać z położonego blisko La Baule lotniska w Saint-Nazaire polscy piłkarze w trakcie Euro 2016. Dzięki korzystaniu z transportu lotniczego podróże trwają średnio niewiele ponad godzinę.
Oficjalnym sponsorem UEFA Euro 2016 są linie Turkish Airlines, ale PZPN zdecydował się na korzystanie z usług polskiego przewoźnika - PLL LOT.
"Wykupiliśmy usługę komercyjną na rynku. LOT nie jest naszym sponsorem, po prostu zapłaciliśmy za usługę" - ujawnł rzecznik prasowy PZPN i reprezentacji Jakub Kwiatkowski.
Jak oświadczył dyrektor Departamentu Komunikacji i Mediów PZPN Janusz Basałaj, powodem wyboru LOT była chęć, by reprezentację narodową woziła polska firma. "Usługa komercyjna, bez barteru czy podobnych historii. Są różne opcje. Wiadomo, jak mamy mniej lotów, to mniej płacimy, a jak więcej, to więcej. To jest logiczne. Dotychczas jesteśmy zadowoleni. Wszystko jest na wysokim poziomie. Loty są punktualne, poza tym nieszczęsnym Rennes, gdzie musieliśmy lądować po meczu z Ukrainą, ale to z powodu mgły. Nie mieliśmy wówczas nic do powiedzenia" - przekazał Basałaj.
Nie ulega wątpliwości, że zabezpieczenie transportu lotniczego to logistycznie duże przedsięwzięcie. "W fazie grupowej było łatwiej o tyle, że znaliśmy godziny i miejsca wylotów czy przylotów. LOT nie posiada swojej bazy we Francji, więc maszyny musiały przylatywać tutaj za każdym razem, żeby nas przetransportować z Saint-Nazaire do Nicei, Paryża i Marsylii. Następnie samoloty wracały do Polski, ponieważ realizowały inne połączenia. Po meczach przylatywała po nas kolejna maszyna. Raz zdarzyło się - bo nawet spytałem, gdy wracaliśmy z Marsylii - że samolot przyleciał po nas z Mediolanu. Tam przybył dzień wcześniej i czekał, żeby móc nas zabrać" - opowiedział Kwiatkowski.