Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Polacy masowo wracają do kraju? Gorąca dyskusja w Polsce

Polacy masowo wracają do kraju? Gorąca dyskusja w Polsce
Coraz więcej Polaków z Wielkiej Brytanii podejmuje decyzję o powrocie do kraju. (Fot. Thinkstock)
Jak informuje 'Gazeta Wyborcza', setki Polaków z Wielkiej Brytanii podjęły już decyzję o powrocie do Polski w związku z wyjściem Wysp z Unii Europejskiej. W swoim artykule, który wzbudził mnóstwo emocji, dziennikarze powołują się na statystyki, doniesienia z firm oferujących przeprowadzki oraz rozmowy z Polakami.
Reklama
Reklama

Wielka Brytania przestaje być "Wyspami Szczęśliwymi". Krótko przed Brexitem tylko 3,3 proc. Polaków deklarowało powrót do kraju, jeśli Brytyjczycy wyjdą z Unii. Dwa tygodnie później rozważało to już 22 procent ankietowanych przez IBRiS. Bezwarunkowy powrót do Polski planowało 5,5 procent Polaków, czyli prawie 50 tys. osób. Późniejszych badań nie było - informują dziennikarze "Gazety Wyborczej".

Opisują dalej Harlow, betonowe blokowisko 50 km na północ od Londynu - symbol antyimigranckich napięć, gdy krótko po referendum o Brexicie zabito tu Polaka - i czas, gdy polskie sklepy przeżywają weekendowe godziny szczytu. Współwłaściciel jednego z nich, Sebastian Chudy jest wyjątkowo zmęczony, bo ma jeszcze drugi biznes. Jest nim firma transportowa, która zwiększyła liczbę przeprowadzek do Polski do dziewięciu tygodniowo, a terminy zabukowane ma na trzy miesiące do przodu.

"A na końcu samemu przyjdzie się wyprowadzić" – komentuje Chudy. Boi się pomysłów, żeby po Brexicie każdy przedsiębiorca płacił tysiąc funtów miesięcznie za każdego pracującego imigranta – on zatrudnia teraz 13 Polaków. A im więcej firma zarabia na exodusie do ojczyzny, tym gorzej będzie radził sobie polski sklep, bo przy kasie rzadko słychać angielski.

"Gazeta Wyborcza" przytacza także relacje Polaków, którzy podjęli już decyzję o wyjeździe z Wielkiej Brytanii.

Polacy czują się niechciani na Wyspach? (Fot. Getty Images)

Lucyna z Mariuszem kupili dom w Harlow. Ona jest menedżerką w międzynarodowej korporacji, on – inżynierem, ale pracuje jako programista. Do Wielkiej Brytanii przyjechali 12 lat temu, zaraz po studiach. Tu urodził się ich syn Ignacy. Do pierwszej klasy pójdzie od września w Krakowie. "Trochę rozumiem Anglików, że zagłosowali przeciwko Unii, bo napływ imigrantów jest za duży i nie ma dla nich miejsca. Ja od początku wiedziałam, że poznanie kultury i doszlifowanie angielskiego to priorytet. A oni często nawet języka nie chcą się uczyć, chcieliby żyć tak jak w Polsce" - zauważa Lucyna.

Błażej Kalinowski jest księgowym, żona pracuje w dziale kadr. Do pracy w centrum dojeżdżają z londyńskich przedmieść, gdzie jeszcze przez dwa tygodnie mają dom. Do Olsztyna wracają z czteroletnim Tymonem. "Przyjechałem na studia 15 lat temu, jeszcze przed Unią. Wtedy Polak był dla Anglików ciekawostką. Przez lata spowszednieliśmy, ale od referendum mam wrażenie, że nie jesteśmy tu mile widziani. W autobusie, gdy rozmawiam głośno po polsku, zacząłem czuć niechętne spojrzenia, ze skrzynki na listy wyjmuję ostre antyimigracyjne ulotki. W pracy słyszę, że za dużo tu nas przyjechało. Gdyby tak mówili o Pakistańczykach czy Afrykanach, byłby to rasizm" - komentuje na łamach "Gazety Wyborczej".

Agnieszka i Rafał Pajor są po trzydziestce. Ona pracuje w Lidlu, on jest kierowcą ciężarówki. W Londynie od 12 lat, od lipca w małopolskim Brzesku. "Mąż już dawno przebąkiwał, żebyśmy wrócili. Mówiłam: OK, ale za 20 lat. Ale gdy ogłoszono wyniki referendum, przez kilka godzin siedziałam przed telewizorem. Wcześniej wydało mi się, że wszyscy tutaj są tolerancyjni i nas akceptują. A gdy już było wiadomo, że będzie Brexit, zaczęli mówić, co naprawdę myślą. To wtedy sprzed telewizora wysłałam do Rafała SMS-a: Możemy się pakować" - opowiada Rafał.

Obywatele UE na Wyspach nie mają obecnie zagwarantowanych praw do pobytu po Brexicie. (Fot. Getty Images)

Monika Wolska w Londynie skończyła psychologię, specjalizuje się w terapii dzieci autystycznych. W Krakowie zajmie się czymś zupełnie innym. "Od Polaków z mniejszych miejscowości słyszę czasem, że atmosfera się pogorszyła. W Londynie nic mnie złego nie spotkało, ale po antyimigracyjnej kampanii za Brexitem poczułam się niechciana. Zwłaszcza gdy dowiedziałam się, jak zagłosowali rodzice trojaczków, którymi się zajmowałam, odkąd skończyły rok. Dziś mają 12 lat i wciąż się uwielbiamy, ale głos ich rodziców był jakby przeciwko mnie. I to jeszcze taki wyrachowany, bo większość rodzin, z którymi pracowałam, zatrudnia głównie Polki, Litwinki, Węgierki, Hiszpanki, bo to tania siła robocza. Wtedy Unia im nie przeszkadzała" - ocenia Monika.

Krzysztof Kukiełka jest właścicielem firmy transportowej. Na trasie do Polski roboty ma coraz więcej, ale sam do kraju nie wraca. "Ludzie nie mówią wprost, że źle się im w Anglii wiedzie, ale czuć niepewność, co dalej, szczególnie poza Londynem. Do Polski jedzie wszystko: łóżka, stoły, szafy, komody, lodówki, pralki, często zresztą made in Poland, choć kupione w Anglii" - zauważa Krzysztof.

"Pracujemy z klientami w całej Europie i to, co odróżnia Polaków od reszty, to podejście do pakowania. Rzadko wybierają usługę full przeprowadzka, w której profesjonalnie pakujemy całe mieszkanie. Nasi rodacy odnajdują w sobie duszę majsterkowicza i sami rozkręcają meble, a kobiety bohatersko deklarują: Kuchnię spakuję sama, choć z 18 kartonami (to średnia kuchenna) będą się męczyć tydzień czy dwa, podczas gdy nam wystarcza osiem godzin" - dodaje.

W ubiegłym roku do Harlow przybyli polscy policjanci, aby dotrzeć do polskojęzycznej społeczności. (Fot. Getty Images)

A jakie oczekiwania względem Polski mają powracający?

Agnieszka: "W Polsce oboje pracowaliśmy, ale zarabialiśmy po kilkaset złotych miesięcznie. Ledwie wystarczało nam na opłacenie rachunków i jedzenie. Staram się o transfer do Lidla w Polsce. Na razie na to samo stanowisko, choć marzy mi się awans. Rafał nie powinien mieć problemu, bo kierowców ciężarówek podobno bardzo brakuje. Mamy oszczędności, więc możemy spokojnie się rozglądać. Zdajemy sobie sprawę, że będziemy zarabiać mniej i że nieprędko znów pojedziemy do Włoch, Francji czy na Wyspy Kanaryjskie. Ale też wiemy, że nie jest to niemożliwe, aby taki poziom życia w Polsce osiągnąć".

Polka dodaje na łamach "Gazety Wyborczej", że "Polacy mogą sobie teraz pozwolić na więcej". "Dziś, gdy rozmawiamy przez telefon, znajomi i rodzina opowiadają, gdzie byli wczoraj, dokąd się wybierają dzisiaj, a dokąd w przyszłym tygodniu. Do tego wakacje, samochód, widzimy, że pozwalają sobie na więcej" - zauważa.

Rafał: "Z roboty w hipermarkecie najbardziej pamiętam brak perspektyw. Dziś brat mi mówi, że nie tylko nie ma problemu z pracą, ale to pracodawca ma problem ze znalezieniem dobrego pracownika. Więc bardziej o niego dba, więcej mu płaci. Kilka zaprzyjaźnionych par już wróciło i są bardzo zadowoleni. Nawet ci z płacą minimalną podkreślają, że to nie jest takie straszne, jeśli czujesz, że jesteś u siebie i masz wsparcie bliskich"

Błażej: "Gdy wyjeżdżałem z Olsztyna, na Starówce były ze dwa puby. Dziś jest ze dwadzieścia. Tu, w Londynie, wychodzimy na piwo z ludźmi z pracy, dobrze się dogadujemy i załapaliśmy angielskie poczucie humoru, ale i tak z tyłu głowy jest - nie jesteś stąd. Marzy nam się dobra praca w Olsztynie, ale może być ciężko, więc bierzemy pod uwagę Trójmiasto. Znajomi mówią, że już za 3-4 tys. na rękę da się wyżyć".

Polski księgowy dodaje, że w Polsce z pewnością nie jest już tak źle jak się wydaje. "W Polsce ludzie zwykle marudzą, że jest źle, ale jak przyjeżdżam do Olsztyna, widzę świeże budynki, drogi, nowo otwarte lotnisko w Szymanach"- ocenia.

Lucyna: "W Anglii dzieciom brakuje beztroskiego dzieciństwa, jakie znam z Polski. Tu nie puszcza się dziecka samego na dwór, więc do parku muszę zawsze chodzić z Ignacym. A w Polsce będę mogła go puścić samego na plac zabaw, może nawet do szkoły. No i w Polsce ładniejsze są domy – nie takie klitki jak tu – i bez grzyba. I lepsze jedzenie, nie takie bez smaku jak w Tesco".

Zapytana przez "GW" o ryzyko tego, że w Polsce nie jest tak kolorowo, odpowiada pewnie: "Jak się nie uda, to wyjedziemy. Ale już nie do Anglii, raczej w ciepłe kraje".

Monika: "Całe moje dorosłe życie to Anglia, więc trudno porównać z dzieciństwem w Polsce. Jeszcze rok temu dawałam sobie tu dwa lata, ale pojechałam na wakacje do Polski i zobaczyłam, jak żyją rodzina i znajomi. Mają fajnie urządzone mieszkania, zwykle samochód lub dwa, choć często nie zajmują wysokich stanowisk, np. mój brat pracuje na stacji benzynowej, a jego dziewczyna u mojej siostry w biurze. W Londynie mam niezłe pieniądze, ale nie wiem, ile musiałabym dostawać, by stać mnie było na takie coś. Bo tu nie mogę sobie pozwolić nawet na wynajęcie małego mieszkania, jedynie podnajmuję pokój. A nie mam rodziny, więc i tak jest mi znacznie łatwiej".

Zapytana o to, co wyniosła z Wielkiej Brytanii dodała: "Po latach na Wyspach jestem otwarta na ludzi, mało co mnie denerwuje, zwykle nie podnoszę głosu. Gdy czasem w rodzinie mamy jakąś zażartą dyskusję, ja jestem ta najbardziej wyluzowana: Serio was to denerwuje, że ktoś jest gejem?".

Spotkanie "Meet the Neighbours" w Harlow miało pomóc w integracji z Brytyjczykami. Wielu skrytykowało fakt, że Polacy pominęłi to wydarzenie. (Fot. Twitter/StopHate)

Gdy ostatecznie okazało się, że Polak w Harlow nie zginął z powodów rasistowskich, ale bandyckich, było już za późno. Napięcia nie udało się uniknąć.

Jednak kilka dni temu na przykościelnym murze w centrum miasta odsłonięto mural polskiej artystki Yoli, na którym mieszkańcy wszystkich stanów wspólnie ciągną linę pod hasłem „Wszyscy jesteśmy na tej samej łódce”. W bibliotece miejskiej pisarsko-życiowy duet Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński tłumaczy, dlaczego bohaterka ich książki nazywa się Szczupaczyńska, chwilę wcześniej pisarka Wioletta Grzegorzewska wyjaśniała, czym są tytułowe „Guguły” z jej powieści o dzieciństwie w Polsce.

Piętro niżej każdego wchodzącego wita kawałek polskiego ciasta i polski sok jabłkowy, a dzieci porywane są do kącika, gdzie artyści na szczudłach uczą je ozdabiania wielkanocnych pisanek. 

Na dzień z polską kulturą odbywający się pod hasłem „Meet The Neighbours” przyszli głównie angielscy mieszkańcy Harlow.

    Reklama
    Reklama
    Kurs NBP z dnia 16.04.2024
    GBP 5.0609 złEUR 4.3197 złUSD 4.0687 złCHF 4.4554 zł
    Reklama

    Sport


    Reklama
    Reklama