Norweskie biegaczki narciarskie obawiają się wyjazdu do Korei
Norweska federacja zapewniła, że nikogo nie będzie zmuszać do startu.
"Wioska olimpijska jest zlokalizowana w odległości zaledwie 70 kilometrów od granicy z Koreą Północną, więc jeżeli stwierdzę, że sytuacja jest niepewna i poczuję nawet najmniejsze zagrożenie, to pozostanę w domu" - stwierdziła trzykrotna mistrzyni świata Astrid Uhrenhold Jacobsen w rozmowie z kanałem telewizji TV2.
Podobnie uważa Katrine Harsem, która zapowiedziała, że w sytuacji, kiedy poczuje się niebezpiecznie nie wystartuje w Pjongczang. "Po prostu tam nie pojadę. Są sprawy w życiu ważne i ważniejsze i nie zamierzam startować w sytuacji zagrożenia konfliktem zbrojnym tuż obok miejsca, w którym będę przebywać" - zapewniła.
"Na razie trenujemy i przygotowujemy się w normalnym cyklu olimpijskim, lecz bierzemy pod uwagę nawet sytuację, w której igrzyska zostaną odwołane" - dodała Jacobsen.
Multimedalistka olimpijska i mistrzostw świata Marit Bjoergen już wcześniej zapowiedziała, że jej rodzina, partner życiowy Fred Boerre Lundberg i synek Marius pozostaną w domu.
"Śledzę wiadomości codziennie i według mojej oceny obecna sytuacja jest przerażająca. Jeżeli stanie się jeszcze bardziej niebezpieczna, to tam nie pojedziemy. Najbardziej jednak obawiam się, że ta olimpiada może się nie odbyć" - oświadczyła.
Prezes Norweskiej Federacji Narciarskiej NSF Erik Roeste podkreślił, że sytuacja w Korei Północnej jest w Norwegii monitorowana na bieżąco przez służby specjalne, które mają stały kontakt z centrum sportu olimpijskiego Olympiatoppen i Norweskim Komitetem Olimpijskim.
"Wierzę w ocenę sytuacji przez te instytucje, ale trudno przewidzieć, jak będzie wyglądała w tym regionie świata w lutym. Mam jednak nadzieję, że zarówno ja, jak i wszyscy norwescy sportowcy pojedziemy na te igrzyska. Podjęliśmy jednak decyzję, że nikogo nie będziemy zmuszać do wyjazdu. Każdy członek naszej reprezentacji zdecyduje o tym według swojej własnej oceny" - ocenił Roeste.