Szkocja kontratakuje. SNP szykuje się do walki po nieprzychylnych sondażach przedwyborczych
„Laburzyści nie są żadnym zagrożeniem dla Szkocji” - ocenił przedwyborczą sytuację premier Szkocji Nicola Sturgeon. Pierwsza dama szkockiej polityki podkreśliła jednocześnie, że w gonitwie o władzę w regionie liczą się tylko dwa konie: SNP i Partia Konserwatywna.
Sturgeon ostrzegła też, że Szkocja może zapłacić niewyobrażalnie dużą cenę za wzrost wpływów konserwatystów w północnej części Wielkiej Brytanii i w parlamencie w ogóle - informuje dziennik „The Telegraph”.
Ostatnie sondaże wskazują, że SNP może stracić ponad 10 miejsc w parlamencie na korzyść Partii Konserwatywnej. Przed partią stoi więc karkołomne zadanie, aby utrzymać obecnych 54 posłów w parlamencie.
Szkocka premier i członkowie jej partii dwoją się i troją, aby utrzymać władzę w regionie. “Konserwatyści już obcięli szkocki budżet o 3 mln funtów. Uderzają w dochody rodziny i likwidują child tax credits. Chcą pozbawić Szkocji dostępu do europejskiego rynku, co zaowocuje likwidacją tysięcy miejsc pracy” - próbuje zniechęcić wyborców ze Szkocji Nicola Sturgeon.
Według przeprowadzonego przez firmę Panelbase badania, które jest pierwszym sondażem regionalnym w Szkocji od czasu ogłoszenia przez premier Theresę May przedterminowych wyborów, torysi mogą liczyć na poparcie 33 proc. wyborców, o 18 pkt proc. więcej niż w poprzednim głosowaniu w 2015 roku.
Jednocześnie według tych analiz, spadło poparcie dla zabiegającej o drugie referendum niepodległościowe Szkockiej Partii Narodowej, która mogłaby liczyć na 44 proc. głosów i 45 z 59 mandatów, które są do wygrania w Szkocji. Wśród posłów, którzy mogą stracić swój mandat na rzecz Partii Konserwatywnej, jest m.in. wicelider ugrupowania Angus Robertson.
Przedterminowe wybory parlamentarne w całej Wielkiej Brytanii odbędą się 8 czerwca. Według sondaży, rządząca Partia Konserwatywna może liczyć na reelekcję i zdolność stworzenia samodzielnego rządu.