Gwałtowny wzrost śmiertelności mieszkańców Anglii i Walii
Na początku 2018 roku stało się jasne, że brytyjski system opieki zdrowotnej jest nadwyrężony i nie radzi sobie z rzeczywistymi potrzebami pacjentów.
2 stycznia, na niespotykaną dotąd skalę, NHS musiało przełożyć i odwołać tysiące zabiegów. Wiele placówek znajdowało się w prawdziwym kryzysie, brakowało łóżek, pielęgniarki płakały z przemęczenia, a medycy pracowali bez wolnych dni.
Za trudniejsze niż zwykle warunki w szpitalach obwiniano epidemię grypy. Jednak z analizy serwisu Theconversation.com wynika, iż grypa była przyczyną jedynie niewielkiej części ogólnego wzrostu śmiertelności na początku 2018 roku.
Ogromną liczbę zgonów zanotowano wśród pacjentów cierpiących na wszelkiego rodzaju problemy psychiczne. Eksperci jako przyczyny wysokiej liczby zgonów w obu regionach wymieniają też zmniejszające się od kilku lat nakłady finansowe na służbę zdrowia czy długi czas oczekiwania pacjentów w szpitalnych izbach przyjęć i na pogotowiu.
Tuż przed Bożym Narodzeniem Krajowe Biuro Statystyczne (ONS) zmieniło prognozę długości życia dla wszystkich osób w Wielkiej Brytanii, którzy do 2041 rok "stracą" prawie 12 miesięcy życia.
Chodzi nie tylko o osoby starsze. Wskaźnik umieralności niemowląt w najuboższych rodzinach w Wielkiej Brytanii od 2011 roku znacznie wzrósł. W 1990 roku Zjednoczone Królestwo zajmowało 7. miejsce w Europie pod względem śmiertelności noworodków. Dla porównania - przed rokiem 2015 UK zajmowało 19. miejsce.
7 marca 2018 roku ONS opublikował dane, z których wynika, że człowiek żyjący w jednej z najbiedniejszych dzielnic Blackpool, w północno-zachodniej Anglii, może teraz cieszyć się życiem w dobrym zdrowiu o 32 lata krótszym niż mężczyzna mieszkający w bogatych londyńskich dzielnicach, takich jak Knightsbridge i Belgravia.
Do komisji Health Select Committee w Izbie Gmin wpłynął wniosek o dochodzenie w sprawie gwałtownej liczby zgonów w Anglii i Walii. Autorzy wniosku skarżą się, że deprtament ignoruje prośby ekspertów.