Grizzlies and Warriors still undefeated
Zespół gości po raz kolejny pokazał, że podczas meczu wolno, ale skutecznie się rozkręca. W połowie wczorajszego spotkania przegrywał 46:52, ale w trzeciej kwarcie odrobił straty z nawiązką. Prym w ekipie trenera Dave'a Joergera wiedli Mike Conley - 24 punkty i 11 asyst oraz Courtney Lee - 22 pkt (trafił cztery z pięciu rzutów "za trzy"). Zawodnicy ci, wracający do gry po kontuzjach, w decydującym fragmencie pojedynku uzyskali łącznie 17 z 30 pkt zdobytych wówczas przez Grizzlies.
"Cieszę się przede wszystkim z tego, że zagrałem cały mecz" - zaznaczył Conley. Szerzej skomentował to spotkanie Joerger, który nie ukrywał zadowolenia z postawy podopiecznych."Graliśmy z większą mocą i lepiej zbieraliśmy. Włożyliśmy w to spotkanie sporo wysiłku, próbowaliśmy rzutów z różnych pozycji i przyniosło to efekt" - analizował szkoleniowiec.
Wśród gospodarzy najlepiej punktującym zawodnikiem był Eric Bledsoe - 23 pkt. Wspomagał go Markieff Morris, który dołożył 20 pkt i pięć zbiórek. Drużyna z Phoenix zanotowała w środę pierwszą porażkę w obecnych rozgrywkach.
Koszykarze z Memphis zrewanżowali się "Słońcom" za porażki we wszystkich czterech meczach w poprzednim sezonie. Humory gościom poprawił jeszcze bardziej fakt, że dzięki bilansowi 5-0 ustanowili klubowy rekord pod względem liczby zwycięstw na początku sezonu.
Taką samą serią obecnie pochwalić się mogą jeszcze zawodnicy Houston Rockets, którzy w środę nie grali, a niepokonani w tym sezonie pozostają jeszcze Golden State Warriors (4-0), którzy tego dnia wygrali bez większych problemów we własnej hali Los Angeles Clippers 121:104.
"Wojownicy" tak udany start zanotowali ostatnio w sezonie 1994/95, kiedy byli górą w pięciu pierwszych potyczkach. Stephen Curry zdobył dla nich 28 pkt, miał siedem asyst i sześć zbiórek.
Prawdziwy dreszczowiec obejrzeli kibice w Salt Lake City, gdzie "Jazzmani" pokonali Cleveland Cavaliers 102:100. Gospodarze prowadzili przez większość meczu, ale końcówce sytuacja znacznie się pogorszyła. Trzy sekundy przed końcem na tablicy widniał remis. Wtedy Gordon Hayward dostał piłkę za łukiem, a pilnujący go LeBron James poślizgnął się. Skrzydłowy gospodarzy przesunął się w prawo, zrobił krok w tył i oddał rzut. Tuż po tym, jak piłka wpadła do kosza równo z końcową syreną, 24-letni zawodnik utonął w objęciach kolegów.
"Nigdy wcześniej nie przytrafiło mi się coś takiego. To jeden z 'tych' momentów. Jak nie okazywać emocji po takiej końcówce?! Wygranie spotkania, którego przebieg niemal cały czas kontrolowaliśmy, a później zaczęło nam uciekać, to coś specjalnego. Czysta radość!" - wykrzykiwał z euforią Hayward, zdobywca 21 punktów.
Fanów Cavaliers niepokoi postawa ich ulubieńców. Przegrali trzy z czterech spotkań w tym sezonie. Wczoraj swoje zrobili liderzy - Kyrie Irving zanotował 34 pkt, a James - 31, ale w kluczowych momentach pudłowali. Drugie zwycięstwo w rozgrywkach - na trzy mecze - odnieśli broniący tytułu zawodnicy San Antonio Spurs, którzy u siebie pokonali Atlanta Hawks 94:92. Miejscowi odparli w ostatniej kwarcie ofensywę rywali i zanotowali 17. z rzędu wygraną w meczach z "Jastrzębiami" we własnej hali. Weteran Tim Duncan zdobył dla gospodarzy 17 punktów i odnotował 13 zbiórek. Wsparcie miał w Tonym Parkerze - 17 pkt i Manu Ginobili - 12. "Ostrogi" tego dnia ustanowiły rekord sezonu w liczbie asyst - 25.
Goście wykonali 92 rzuty, czyli o 23 więcej niż przeciwnicy, ale razili nieskutecznością. Po 17 pkt zdobyli DeMarre Carroll, Paul Millsap i Al Horford.