Syed Kamall: "Po Brexicie nadal będzie imigracja"
Syed kamall to brytyjski polityk i inżynier pochodzenia hinduskiego, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII i VIII kadencji jest absolwentem inżynierii elektronicznej na Uniwersytecie w Liverpoolu i ekonomii w London School of Economics. Stopień doktora uzyskał w 2004 na City University w Londynie.
Pracował jako analityk systemów biznesowych, a także pracownik naukowy na różnych uczelniach (m.in. w Leeds). Zajmował się także doradztwem w ramach firm konsultingowych. Przez kilkanaście lat przewodniczył stowarzyszeniu konserwatywnemu w okręgu wyborczym Vauxhall.
W 2005 objął po raz pierwszy mandat posła do Parlamentu Europejskiego. W wyborach w 2009 z listy Partii Konserwatywnej skutecznie ubiegał się o reelekcję. W PE VII kadencji został członkiem nowej grupy o nazwie Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, a także wiceprzewodniczącym Komisji Spraw Konstytucyjnych. W 2014 został wybrany na kolejną kadencję, w VIII kadencji PE stanął na czele frakcji poselskiej ECR.
Dumny jest z faktu, że urodził się i wychował w Londynie - brytyjską stolicę nazywa najwspanialszym miastem na świecie. Mieszka w południowo-zachodniej części metropolii z żoną i dwoma synami. Gdy jest na miejscu, najchętniej spędza swój wolny czas z rodziną. W Brukseli grywa na gitarze basowej w zespole wykonującym utwory Jimiego Hendrixa i standardy bluesa.
Z szefem frakcji konserwatywnej w Parlamencie Europejskim rozmawiają Adriana Chodakowska z portalu Londynek.net i Danuta Michalska z magazynu "Mixer".
Obecnie trudno o rzetelne informacje na temat Brexitu. Jaka jest Pana opinia na temat trwających wciąż negocjacji?
- Moim zdaniem przebiegają one tak, jak się spodziewałem. Jest dużo niejasności, ale negocjacje mają to do siebie i są po to, by stopniowo je wyjaśniać. Szczególnie "ciężkim" punktem była kwestia pieniędzy, jakie mamy wpłacić dla Unii.
Trzeba też zwrócić uwagę, że przez ostatnie 40 lat w Wielkiej Brytanii mówiło się głównie o kwestiach finansowych i o handlu. Rzadko natomiast poruszało się temat naszej przynależności do Unii w kontekście politycznym.
Jak widzi Pan przyszłość Wielkiej Brytanii po rozwodzie z Unią?
- Wiekszość moich znajomych, którzy głosowali za pozostaniem w Unii, mówią mi: "OK, musimy uszanować demokratyczną decyzję i pogodzić się z opuszczeniem Wspólnoty". Ale niektórym - bądźmy szczerzy - trudniej przychodzi to przyjąć.
Jest jeszcze inne ekstremum - ci, którzy głosowali za wyjściem, mówią: "Dlaczego nie możemy opuścić Unii tak po prostu? Odejdźmy, dlaczego jeszcze negocjujemy?"...
Uważam, że żadne z tych ekstremalnych podejść nie jest dobre - byliśmy w Unii ponad 40 lat i teraz musimy, przy dobrej woli, wypracować stosunki z nią na przyszłość.
Kiedy rozmawiam z moimi kolegami, którzy pochodzą z innych krajów UE, mówią mi oni: "Słuchaj, gdyby UK nie była w UE, a jesteście przecież geograficznie tuż obok nas, stanowicie 5. największą gospodarkę świata - to oczywiście Unia chciałaby współpracować z Wami na podłożu handlowym, obronnym, czy pod względem walki z terroryzmem".
Dlatego mam nadzieję, że będziemy w stanie wypracować bardzo zdrowe relacje z Unią nie tylko w tych kwestiach, ale też w innych obszarach.
Czy myśli Pan, że inne kraje podążą za Wielką Brytanią i też będą chciały opuścić Unię?
- Nie sądzę. Myślę, że przypadek Wielkiej Brytanii jest wyjątkowy. Gdy jeżdżę do innych do innych krajów Unii i rozmawiam z tamtejszymi politykami, to wielu z nich przytacza dobre, silne powody na pozostanie w Unii. Niemcy mówią na przykład, że ważne dla nich jest, aby być częścią dużej europejskiej rodziny, Skandynawowie - że zgadzają się z nami w wielu ekonomicznych kwestiach, ale dla nich ważne jest to, aby mieć silnych sąsiadów.
Wielka Brytania ma natomiast zupełnie inną historię, nigdy nie musieliśmy patrzeć na świat przez pryzmat Europy, a poza tym nigdy nie miała miejsce uczciwa debata na temat politycznego wymiaru naszego przystąpienia do Wspólnoty, zawsze skupiano się tylko na handlu...
Jedną z naszych największych obaw jest status obywateli krajów UE po Brexicie - często informacje na ten temat wprowadzają w błąd lub są niedokładne. Obywatele Unii, którzy mieszkają na Wyspach, nie wiedzą, czego tak naprawdę mogą się spodziewać, a tzw. "status zasiedlenia" nie spełnia tak naprawdę naszych oczekiwań. Jaki jest Pana pogląd na dalsze losy 3 mln imigrantów z UE, którzy znaleźli swój drugi dom w Zjednoczonym Królestwie, jak rozwiązać ten problem?
- Uważam, że za "pozbyciem się" tych 3 mln ludzi opowiada się w Wielkiej Brytanii bardzo niewielka liczba osób. Większość Brytyjczyków, i to z obu stron, jest zdania, że obywatele UE powinni móc tu zostać, skoro się już zadomowili. Spójrzmy zresztą na to z historycznego punktu widzenia: Wielka Brytania jest krajem najprawdopodobniej najbardziej otwartym i tolerancyjnym w UE, jeśli nie w całym świecie...
Kiedyś rzeczywiście była...
- Nie, ja myślę, że jest wciąż! Jaki inny kraj w UE jest bardziej tolerancyjny? Spotykam czasem taksówkarzy i pracowników z innych krajów, którzy mi mówią: "Jesteś szczęściarzem. Mieszkam we Francji/Niemczech/Belgii... te kraje są rasistowskie, a twój kraj jest taki tolerancyjny!"...
Przez stulecia byliśmy otwarci na inne narodowości. Spójrzmy choćby na Polaków, którzy przyjeżdżają do UK od XVI wieku - to przecież dużo wcześniej niż istniała Unia! Jestem przekonany, że będziemy nadal takim tolerancyjnym i otwartym krajem.
A czy powinniśmy się obawiać fali imigracji spoza Europy i islamizacji?
- Ważne, jak podejdzie się do kwestii terroryzmu. Sam jestem muzułmaninem i obawiam się ekstremizmu w mojej wierze. To kwestia, którą trzeba się zajmować na wielu poziomach i zacząć od projektów nakierowanych na młodych ludzi, aby nie zostali oni wciągnięci w żadne środowiska współpracujące z organizacjami terrorystycznymi.
Jeśli chodzi o kryzys imigracyjny, uważam, że należy wyraźnie rozdzielić uchodźców od imigrantów. Nie sądzę, że Europa będzie zislamizowana i raczej przestrzegam przed takim myśleniem. Wierzę natomiast w to, że musimy zapewnić, aby muzułmanie, którzy tu przyjeżdżają, nie próbowali przenosić wartości, z którymi ludzie się nie zgadzają - powinni natomiast się integrować. Bywa z tym problem, chociaż muzułmanie, którzy przyjeżdżają do UK, integrują się.
Co Panu wiadomo o polskiej społeczności na Wyspach? Czy sądzi Pan, że integrujemy się z Brytyjczykami i multikulturową społecznością?
- O, tak! Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Niektórzy myślą, że Polacy są tu od niedawna, a przecież są tu od wieków. Każdy wie o waszym wkładzie podczas II wojny światowej! Osobiście mam polskich przyjaciół, moje dzieci w szkole uczą się z dziećmi polskich imigrantów. Polacy przyjeżdżają tu głównie do pracy i jeden z moich znajomych powiedział nawet, że chciałby, aby wszystkie środowiska imigranckie były jak Polacy, którzy przyjeżdżają, integrują się i pracują.
Gdzie widzi się Pan za kilka lat, już po Brexicie?
- Nie wiem, w tej chwili skupiam się na pomocy przy negocjacjach. Nie jestem negocjatorem, ale ze wzgledu na to, że pełnię funkcję lidera największej partii w Parlamencie Europejskim, zasiadam w różnych komisjach i uczestniczę w wielu rozmowach, w których biorą udział obie strony. Spotykam się z ministrami, rozmawiam z Davidem Davisem i jego zespołem, a z drugiej trony rozmawiam z negocjatorami ze strony UE. Jestem na tyle szczęśliwy, że mam jeszcze pracę na najbliższe kilkanaście miesięcy (UK wyjdzie z UE do końca marca 2019 roku - przyp. red.), dopiero później zacznę się rozglądać za nowym zajęciem.
Co chciałby Pan powiedzieć naszym czytelnikom w kontekście obecnej sytuacji politycznej i w obliczu nadchodzącego Brexitu?
- Dzień dobry! Jak się masz? (Syed Kamall powiedział to po polsku - przyp. red.). Powiedziałbym: chcemy, abyście zostali. Nie obawiajcie się, bo chcemy rozwiązać wszelkie kwestie związane z waszym dalszym pobytem tutaj. Nie powinno używać się ludzi jako karty przetargowej. Po Brexicie nadal będzie imigracja, ale jej zasady będą bardziej uczciwe dla wszystkich.
Dziękujemy bardzo za rozmowę.