Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Kolega mi opowiadał: Wielkanoc

Kolega mi opowiadał: Wielkanoc
Nie ma to jak wielkanocne wyprawy do Polski... ;-) (Fot. Thinkstock)
Długo to trwało... to oczekiwanie na wielkanocną eskapadę do Polski... samochodem, promem, po unijnych autostradach i częściowo po polskich pięknych drogach, które kończą się w najmniej oczekiwanym momencie w czarnej nicości brudnego i pełnego śmieci lasu. Ale po kolei.
Reklama
Reklama

Dzień przed wyjazdem gorączkowe przygotowania do podróży: wrócić w korkach z pracy do domu, zapakować bagażnik czekoladowymi jajkami i zającami dla rodziny i znajomych, upychając pozostałe luki ultra-unikatowym piwem z lokalnych browarów dla przyjaciół (do dostania w każdym Tesco, czy Morrisonie), ubraniami na każdą porę roku, bo pierwszy dzień Świąt wypada 1 kwietnia, więc pogoda także może sobie zrobić niezłe jaja (niekoniecznie wielkanocne), przygotować dom na tygodniową rozłąkę z mieszkańcami pod czujnym nadzorem współmałżonki (Podlej kwiatki! Wyrzuć śmieci! Wyłącz tuż przed wyjazdem prąd, ale lodówkę zostaw włączoną!), przygotowywaniem kanapek dla całej ferajny (tak, jakby każdy członek rodziny był na coś śmiertelnie uczulony, albo czerpał energię z innego rodzaju pieczywa, bo dosłownie każda kanapka jest inna i specjalnie oznaczona, żeby przypadkiem ktoś inny jej nie wchłonął) i mnóstwem innych czynności, które poza zabieraniem czasu nie mają w sobie głębokich pokładów sensu logicznego.

Wczesny ranek dnia następnego… Cała rodzina wstaje, dzieci rodzaju męskiego w ilości sztuk dwóch, podobnie jak ojciec wyznają zasadę „wstał, otrzepał się i wyszedł”. Niestety, piękniejsza część rodziny, będąca w mniejszości, ma nieco inne plany i choćby nie wiem, jak bardzo naginać Ogólną Teorię Względności i jak bardzo czas zwolnił, to się niestety nie wyrobi – no nie i już. „Śmieci wyrzuciłeś? Pamiętaj, które korki masz wyłączyć! Zostaw tylko lodówkę włączoną!”.

W końcu nadchodzi ten moment: niewiasta siedzi w pojeździe… no prawie, bo najpierw strzepuje ze swojego siedzenia potencjalnie mordercze okruszki i bliżej nieokreślone białe pyłki czegoś, co może się przyczepić do spodni (a i tak 15 minut po wyjeździe z domu odnajdzie w torbie z jedzeniem na podróż najbardziej kruszącą się potrawę świata).

W końcu jest! Dover! Kolejka do oprawy, trzepanko bagażnika i kieszeni przez (nie)tajne służby portowe, kolejka po bilet i już stoimy w kolejnej kolejce… samochodów oczekujących na wjazd na prom.

„Drzwi zamknąłeś na dolny zamek?” „Tak”, „Wszystkie oka pozamykane?” „Tak”, „Korki wyłączone?” „Tak”, „Tylko lodówka działała?” „Tak-sama sprawdzałaś”, „Nie wiesz przypadkiem, czy wyłączyłam prostownicę?” „Tak, kuźwa, wyłączyłaś, bo jedzie razem z nami do Polski, a nie widziałem w lusterku ciągnącego się przedłużacza. Poza tym korki są w domu wyłączone, więc choćbyś zostawiła włączone żelazko, to i tak nic się nie stanie” „Nic nie prasowałam rano, to po co miałam włączać żelazko???... ale może wczoraj…”

Całe szczęście, że na terminalu trochę się czeka – a nuż by się okazało, że któraś z czynności nie została wykonana… Byłoby wystarczająco dużo czasu na powrót do domu i sprawdzenie, czy szopka jest zamknięta…

Wjeżdżamy na prom, wchodzimy po wąskiej klatce schodowej wraz z tysiącem współpasażerów na pokład i pierwsze, na co się natykamy, to wycieczka angielskich biskupów i księży w pięknych purpurowych strojach, z ogromnymi krzyżami na piersiach. W końcu docieramy w pobliże komercyjnej części statku – niewiasta przecież potrzebuje kawy. Dzieciom udaje się zająć miejsca siedzące, a tatuś idzie na papierosa na pokład. Na pokładzie kolejna część chrześcijańskiej wycieczki i nagle staje się jasne, że coś jest nie tak. Właściwie, to z dwóch powodów.

Pierwszy, to pełne oburzenia i wręcz wulgarne komentarze w języku polskim, które da się usłyszeć z ust jednej z rodzin, zapewne też udającej się na Wielkanoc do Polski (ale jeszcze nie byli u spowiedzi, więc głośno i donośnie przeklinać można). Komentarze te brzmią mniej więcej tak: „Ja pier… co za patologia, skandal! Marek! Kur…! Widzisz to?!”. Brakowało jeszcze zdania „Co by na to powiedział Papież?” (no albo ten ważniejszy od Papieża rezydujący w Polsce specjalista od mediów w koloratce). Przysłuchując się można było dojść do wniosku, że Papież ma zdecydowanie większy dystans do rzeczywistości niż oni do pokładu promu. Rodzinie towarzyszy dwójka dzieci, które z pewnością do takiego słownictwa i poglądów rodziców zdążyły się (niestety) przyzwyczaić.

Drugi powód jest nieco bardziej oczywisty: jeden z księży zdejmuje sutannę, a pod nią znajduje się strój rodem z Chip’n Dales-ów. No cóż – widać chłopaki jadą się gdzieś zabawić. Później okazuje się, że do Gent na jakiś europejski festiwal rugby, a motyw przewodni w postaci zakonników wpadł im do głowy przypadkiem.

Jednostka pływająca pod jedynie słuszną banderą zawitała w Dunkierce. Towarzystwo z impetem wbija się na pokład samochodowy i po odnalezieniu pojazdu odpala dostępne systemy nawigacyjne (często odnosi się wrażenie, że system główny ma też rozbudowane obwody zapasowe, bo rekordzista poza nawigacją i telefonem z nawigacją odpalił także papierowo-analogową mapę i pytał kierowcy obok, czy droga na Antwerpię, to ta sama, co na Eindhoven). Poza systemami polecania kierunku jazdy odpalane są także silniki w samochodach i wkręcane są one na obroty niczym te w bolidach F1 przed startem. Wytłumaczenie tego fenomenu jest chyba równoznaczne z nominacją do Nobla – po jaką cholerę? Jeżeli odpowiedzią jest fakt, że testują skuteczność filtrów kabinowych w swoich samochodach, to proszę mnie wpisać na listę potencjalnych Noblistów.

Droga do ojczyzny przebiega tak, jak zwykle, czyli Antwerpia wita sympatycznym korkiem długości chińskiego muru i z fotela bez kierownicy słychać „Zawsze to samo! Można tego jakoś uniknąć?” „Można – w nocy, ale ty nocą nie chcesz jeździć”.

Holandia to niezauważalny epizod, który jest preludium do niemieckich autostrad, które zawsze, ale to zawsze są remontowane. Dobrze, że przynajmniej za każdym razem w innym miejscu – nasi rodzimi i wiecznie zaskoczeni drogowcy powinni czerpać przykład od zachodnich kolegów i nauczyć się przenoszenia znaków ostrzegających o robotach drogowych w miejsca, w których się aktualnie odbywają, a nie zostawiać je tam, gdzie roboty skończyły się w zeszłym sezonie dłubania w asfalcie.

Wreszcie jest! Polska! I z okazji utęsknionego powitania władz w kraju kontrola celno-skarbowa. Czemu przy wjeździe? Trudno wyczuć – przecież to, co (nie) miało wjechać, to już wjechało od wschodu, a to co (nie) powinno wyjechać, właśnie jedzie jezdnią w kierunku zachodnim. Ale nic! Każą stać i sprawdzać, to stoją i sprawdzają, choć po sposobie przeglądania dokumentów od samochodu widać, że sami nie wiedzą, co sprawdzają, bo pomimo tylu lat obecności samochodów z kierownicą po złej stronie na polskich drogach, angielski dowód rejestracyjny w formie kolorowej płachty papieru A3 stanowi niezłą zagadkę.

Kolejną przeszkodą w drodze jest… a jak! Wypadek na S8, pada kolejny rekord długości korka, ci „mądrzejsi” kierowcy jadą pasem awaryjnym pod prąd, a reszta frajerów posuwa się w tempie jednej długości samochodu na 15 minut. Witamy w Polsce część 1. W końcu jest jakiś zjazd… objedziemy to cholerstwo. I nagle niespodzianka… Za wiaduktem prowadzącym nad S8 znajduje się…koniec drogi i rośnie przepiękny las, choć warto dodać, że jego piękno objawia się tak od metra powyżej poziomu gruntu, bo poniżej królują stare opony, wanny, powybijane okna, jakieś worki z wapnem i nieskończona masa innego syfu. Witamy w Polsce część 2. Wstyd!

Wielkanoc i tydzień po niej upływają na bezustannym odpowiadaniu na to samo pytanie stawiane przez każdego, z kim się spotkaliśmy „Co z tym Brexitem? Wracasz?” „Tak, wracam… do Anglii”. Rozmowy przy piwie uświadamiają jeszcze jedną rzecz – najwięcej do powiedzenia na temat innych nacji i kultur mają ci, którzy w życiu nie mieli z nimi do czynienia. W ich wypowiedziach można wręcz zauważyć, jak strasznie nam współczują. Skąd to się bierze? No tak: mają internet. To się chyba nigdy nie zmieni.

Zmienia się natomiast coś innego: ubrania, bo w Wielką Sobotę wieczorem lał deszcz, w niedzielę świeciło słońce, w poniedziałek lało trochę mniej niż w sobotę (jak to w lany poniedziałek), we wtorek było 13 stopni, w środę 18, w czwartek 22, w piątek 7, w sobotę 15, a w niedzielę 23. A najlepsze jest to, że takie zmiany temperatury nie miały miejsca na terenie całego kraju, ba! nawet nie województwa… mówimy o mieście. Witamy we Wrocławiu.

W pewnym momencie radość przebywania w ojczyźnie zamienia się w oczekiwanie… na powrót. Uczucie to potęguje się po każdej wizycie w sklepie, urzędzie, spacerze… coś tu jednak nie do końca gra. Ludzie stali się inni – opowiadają mniej dowcipów i zabawnych historii, chodzą za to jacyś zmarszczeni, dychotomia myślenia to już norma, a rzeczowość argumentów leży i kwiczy, na okrągło narzekanie, jak nie na D.T, to na J.K, był wybuch, nie było wybuchu, dochodzą do prawdy, albo się z nią strasznie mijają, plotkują, gadają na innych, zamiast żyć swoim życiem, żyją życiem innych.

Sprawia im jakąś dziwną satysfakcję, że ktoś sąsiadowi przerysował kluczem cały bok w nowym samochodzie albo wyliczają, ile znajomy znajomego zapłacił za leczenie psa u weterynarza. A co mnie to wszystko obchodzi? Człowieku! Jak chcę się dowiedzieć, co u ciebie słychać, jak żyjesz, jakie masz plany, czy spełniasz swoje marzenia, stoisz w miejscu, czy gnasz do przodu? W głębokim poważaniu mam twojego chudego sąsiada i jego spasionego psa! Powoli gaśnie wiara w wiatr na martwym morzu… smutne.

I tak samo, jak człowiek czekał na podróż do ojczyzny, tak samo czekał na dzień powrotu. Wreszcie jest! Nadszedł. Różnica jest taka, że miejsce czekoladowych jajek i zajączków w bagażniku zajmuje kontrabanda i suplementy diety dla koleżanki. Powraca natomiast temat wysublimowanych kanapek na drogę i prostownicy… Jedynie korków nie trzeba wyłączać.

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 5.5 / 14

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 29.03.2024
GBP 5.0300 złEUR 4.3009 złUSD 3.9886 złCHF 4.4250 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama